sobota, 28 kwietnia 2012

Ogród botaniczny


W samym sercu Genewy, tuż obok Narodów Zjednoczonych, mieści się piękny i rozległy ogród botaniczny. Idealne miejsce na wypoczynek i niedzielny spacer. Znajduje się tu konserwatorium botaniczne z 12 000 typów roślin ozdobnych, leczniczych i aromatycznych, zarówno na otwartym powietrzu jak i w pięknej szklarni. Poza piękną roślinnością, podziwiać tu można również zwierzęta: okazałe pawie czy flamingi. Dla naszego Janka najfajniejszym punktem programu był oczywiście plac zabaw oraz karuzela, która wyglądała jak wehikuł czasu.  

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

niedziela, 15 kwietnia 2012

Wielkanoc w Polsce


Siedziałam sobie pewnego wieczora na necie i wyszukałam tak tani bilet do domu, że nie wypadało się nie spakować i nie polecieć :). No więc poleciałam z Jankiem do Berlina, a stamtąd minibusem do Wrocławia. Jazda minibusem jest warta wzmianki. Trzęsło nami tak przeraźliwie, że Janek ciągle powtarzał z podniesionymi rękami, jakby jechał na jakimś mustangu: „Jeju mama, ale sajgon, szkoda, że taty tu nie ma.” Zatrzymaliśmy się u Natalii i dołączyła do nas Madziulka. Spędziłyśmy razem miły wieczór. Niestety trzeba też wspomnieć o nieustannych walkach Janka i Gabryśka, miejmy nadzieję, że to taki wiek i że im przejdzie.

Z Wrocławia odebrał nas Luki i pojechaliśmy na Borową Wieś, tam już czekała na nas Ola, Paweł i rodzice. Mama zrobiła pyszny żurek – tęsknię za tym daniem – a Ola nugat. Chyba pierwszy raz odkąd mieszkam za granicą, tak długo ich nie widziałam. Pobyt jak zwykle minął miło i intensywnie. Byliśmy głównie u Oli, ale odwiedzaliśmy rodziców, babcię, ciocię, Gośkę, miałam spotkanie z dziewczynami z liceum, udało się pójść z Jaśkiem do kina, także czas spędziliśmy bardzo intensywnie. Janek zapytany przez taksówkarza, w drodze powrotnej z kina, jak ma na imię odpowiedział: „Janek, po francusku Jan.” :)

Z Rudy pojechaliśmy pociągiem do Goleniowa, skąd odebrał nas Szymon, po drodze z Francji do Kołobrzegu. U drugich dziadków spędziliśmy Wielkanoc. Również było pysznie! Jan spędzał dużo czasu na powietrzu, na ogródku i nad morzem. Uwielbiam nasze morze, nigdzie nie ma takich pięknych plaż. To był miło spędzony czas, byliśmy z Szymonem od niepamiętnych czasów w kinie, na „Sponsoringu”, pooglądaliśmy fajne filmy w domu, poczytaliśmy polskie gazety, mieliśmy czas na spacery i nawet udało mi się spotkać z koleżanką z poprzedniej pracy na kawie, bo właśnie przyjechała na urlop ze swoją uroczą córeczką. A po kilku dniach nadszedł czas powrotu do obowiązków: Szymon do pracy, Jan do przedszkola, ja na kurs francuskiego.

Pierwszy raz w drodze powrotnej siadłam za kierownicę i właściwie przejechałam całą Szwajcarię. Muszę się tym pochwalić, bo ja ogólnie rzecz biorąc nie cierpię prowadzić i jestem maksymalnie spięta. Ostatnio prowadziłam, a obok mnie siedziała koleżanka i podsumowała moją jazdę słowami „napięcie jak na rybach”… Wyobrażacie sobie zatem jak ja wyglądam, trochę jak moja mama jako kierowca, nos przyklejony do szyby, ręce sztywno na kierownicy, pot i łzy oraz skaczące z wrażenia nogi… Ale właściwie w tej sytuacji wybór był żaden, bo albo Szymon zaraz zasnąłby ze zmęczenia za kierownicą, albo pozostawało mi go zmienić tak, aby był jednak ciąg dalszy tego opowiadania.