sobota, 24 września 2011

Średniowieczne Yvoire

Z okazji szóstej rocznicy ślubu wybraliśmy się na wycieczkę do pięknej, francuskiej miejscowości Yvoire. Dostaliśmy się tam płynąc statkiem ze szwajcarskiego Nyonu. Yvoire znajduje się na granicy „dużego” i „małego” Jeziora Genewskiego i ze względu na swoją lokalizację, odgrywało niegdyś istotną rolę w transporcie dóbr szlakiem alpejskim na trasie Francja - Włochy. Z tego powodu Yvoire stanowiło łakomy kąsek, dlatego w XIV w. pojawiły się fortyfikacje, których fragmenty zachowały się do dziś. Zresztą cała zabudowa tego miasta została zachowana w klimacie średniowiecznego miasteczka: są fragmenty muru obronnego, stary zamek, który przez ponad 350 lat nie miał dachu, a mimo to przetrwał do dziś dnia, niskie kamienne budyneczki, pomiędzy którymi wiją się wąskie uliczki. A całe to miejsce po prostu tonie w kwiatach. Coś pięknego! Zresztą to nie tylko nasze zdanie, Yvoire od lat należy do Zrzeszenia Najpiękniejszych Miejscowości Francuskich. Przy wąskich uliczkach znajdują się małe butiki i urocze restauracyjki serwujące tradycyjne francuskie potrawy – jedną z nich wypróbowaliśmy i było pysznie.

Ciekawe wrażenie robi jedenastowieczny Kościół Świętego Pankracego, ponieważ jego wieża pokryta jest stalą nierdzewną i kawałkami złota, a jej powierzchnia mieni się w słońcu na tle błękitu nieba i odbija się w wodach jeziora. Przy ładnej pogodzie odbijające się od niej światło jest widoczne aż w Nyonie.

Polecamy również odwiedzić Ogród Pięciu Zmysłów, w którym to miejscu stary zamkowy ogród warzywny został zamieniony w labirynt roślin, które można wąchać, dotykać, podziwiać, a nawet kosztować niektórych z nich. Są tutaj zioła lecznicze i aromatyczne, drzewa owocowe, ptaszarnie, fontanny i ponad tysiąc gatunków roślin, które zmieniają się wraz z porami roku.

Powrót do Nyonu też był niesamowity, ponieważ popłynęliśmy prawie stuletnim statkiem parowym Savoie. Część pokładu została oszklona, dzięki czemu podróżni mogą podglądać całą parową maszynerię w akcji, wdychając charakterystyczny zapach oleju. Nasze dziecko niemal całą drogę powrotną spędziło przyklejone do podłogi :)

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

czwartek, 15 września 2011

Back to Poland

W pierwszej połowie września pojechaliśmy do Polski, przede wszystkim po to, aby odwiedzić moją babcię, która niestety miała niedawno kolejny wylew i jest w bardzo złym stanie zdrowia. Nasza srebrna strzała pierwszy raz w swojej karierze dała ciała i w środku nocy, na jakimś niemieckim parkingu, po prostu nie odpaliła. Spędziliśmy tam przeszło 2 godziny, próbując m.in. różnych sztuczek w celu pobudzenia akumulatora i umawiając się z mechanikiem z ADAC, po czym nieoczekiwanie nasze autko odpaliło i szczęśliwie ruszyliśmy do celu – oczywiście nie gasząc silnika, kiedy zatrzymaliśmy się za potrzebą ;). W Polsce było miło i intensywnie. Chyba tak już będzie, że za każdym razem jak wrócimy, trzeba będzie obskoczyć wszystkich dentystów, dermatologów i innych lekarzy. Poza tym, co bardzo miłe, wszyscy zapraszali nas na kawkę i tak w ciągu dnia byliśmy minimum w trzech miejscach na odwiedzinach :). Po tygodniu musieliśmy wracać do rzeczywistości, dobrze, że nie szarej :).

Żałuję, że nie wzięłam aparatu, bo tym sposobem nie mam żadnych zdjęć z tego pobytu.

piątek, 2 września 2011

Wodny plac zabaw w Meyrin

Ponieważ pogoda jest nadal wakacyjna, a Janek nie chodzi jeszcze do przedszkola na „pełny etat”, po obiedzie pojechaliśmy rowerkiem na wodny plac zabaw w Meyrin. Jestem zachwycona tym miejscem, Janek tym bardziej. Myślę, że to jest idealny plac zabaw zarówno dla dzieci, jak i ich rodziców. Rodzice siedzą sobie w cieniu na ławeczce, a dzieciaki szaleją wśród fontann, natrysków, kubłów, które napełniają się wodą i innych urządzeń służących do chlapania, pryskania i oblewania siebie lub innych towarzyszy zabawy.

Zresztą spójrzcie na minę Janka na zdjęciach, mówi sama za siebie i wystawia najlepszą recenzję tego miejsca:).