Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, odwiedziła nas Natalia i Gabryś. Pozwolę sobie użyć wpisu oraz zdjęć z bloga fotograficznego Natalii, ponieważ od zawsze powtarzam jej, że powinna przelewać swoje złote myśli na papier, może być nawet elektroniczny, bo wychodzi jej to nie gorzej niż wspaniałe zdjęcia. Kiedykolwiek by do mnie nie napisała, zawsze mam ubaw, bo sposób w jaki opisuje życie codzienne jest rozbrajający. Macie tutaj próbkę :). Ten oraz inne posty odnajdziecie na stronie: http://nataliamedlarska.blogspot.com.
To pierwsze zdjęcia publikowane w tym roku i bardzo mi zależało, żeby rozpocząć prywatnym postem. A jest co pisać i pokazać, bo tuż przed świętami wyskoczyliśmy do naszych przyjaciół mieszkających we francuskim miasteczku, którego nazwa niezmiennie rozbraja mnie swoim brzmieniem: Saint-Genis-Pouilly. Zarówno tam, jak i w pobliskiej Genewie było pięknie, smacznie i zawsze w doborowym towarzystwie. To, że było pięknie wiem głównie dlatego, że byłam tam już wiosną, 2 lata temu. Na szczęście porobiłam sobie wtedy zdjęcia, więc wiem co mnie otaczało, znajdziecie je TUTAJ. Teraz towarzyszyła nam wszechobecna mgła, która skutecznie utrudniała podziwianie widoków, orientację w terenie oraz życie towarzyskie, bo moi gospodarze tyle samo czasu spędzali w korkach w drodze do domu, co w samej pracy :) Przypadła mi więc doniosła rola opiekunki i pielęgniarki naszych dzieci, które pomimo tak długiej przerwy w spotkaniach, nie zmieniły swoich relacji w najmniejszym stopniu. Dominowała wesoła harmonia, przerywana co prawda rzadko, aczkolwiek niespodziewanie i z siłą pioruna - wybuchami gniewu i płaczu. No dobra, chłopaki nauczyły się jeszcze bić, ale to raczej pierwsze nieudolne próby, które mnie bardziej bawią niż martwią... Wzloty i upadki dzieciaków sprzed dwóch lat obejrzycie w poście o wymownej nazwie PRZYJACIELE I WROGOWIE.
Aa, co tam Francja, wino i mgła… zapomniałabym! Dostało mi się nawet kilka zdjęć, co zdarza się raz na dwa lata, czyli dokładnie co wyjazd do Francji :) Tam moja przyjaciółka Ania, zresztą zdolna istota, zawsze wykazuje empatię i doskonale rozumie, że skoro cały czas robię zdjęcia, to siłą rzeczy na żadnym nie może mnie być! Otóż tym razem jestem! Podziwiajcie z jaką gracją prowadzę sanki! W ogóle podziwiajcie śnieg, bo go jeszcze pewnie nie widzieliście :)
Punktem kulminacyjnym naszej przygody była wycieczka wysoko w góry, do wioski Świętego Mikołaja w Rochers-de-Naye, Montreux. Mikołaj był najbardziej mikołajowatym Mikołajem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Bardzo chciał na nas poćwiczyć swój rosyjski. Była to więc niezwykle ciekawa i pouczająca konwersacja. Później wszyscy zapakowaliśmy się do samochodu i zostało już tylko coming home for Christmas… nie żeby tak po prostu, bez przygód, ale to nie temat na tego bloga :) Skorupki, ślicznie Wam dziękujemy za wspaniałą końcówkę roku!
My Wam Gabki dziękujemy za odwiedziny i czekamy na następne!!!