Doczekałam
się! Zdałam test do szkoły francuskiego i zasłużyłam na odpoczynek. Nadszedł
ten dzień – dzień wyjazdu do domu na święta, z perspektywą prawie 3 tygodniowego
odpoczynku. Co za raj!
I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że w noc przed wylotem zerwała się taka wichura, że jak próbowałam zamknąć okiennice, to myślałam, że mi nos złamie, kiedy wyrwało mi jedną z nich z rąk i dostałam w twarz. To było okropne. Wiało tak przeraźliwie, że wszystkie flagi przy CERNie ustawione były na baczność, zamiast jak zwykle luźno sobie powiewać. Byłam przerażona, Janek zachwycony, że tak ładnie buja w samolocie, „jak na karuzeli”. Przez tę wichurę czekaliśmy 1,5h przy pasie startowym na pozwolenie na lot. W tym czasie pytałam Jaśka kilka razy czy chce siku – oczywiście zachciało mu się w momencie, kiedy dostaliśmy pozwolenie i zaczęliśmy kołować. Zaczął tak podskakiwać na fotelu, że w końcu musiałam przekonać oburzoną stewardesę, że jeśli nie pozwoli nam wyjść do toalety, to będzie mokre siedzenie. Udało się dolecieć do kibelka i załatwić co trzeba, dosłownie w kilka sekund przed odlotem. Samego lotu lepiej nie wspominać, każdy start i lądowanie było straszne (bo żeby było ciekawiej, przesiadaliśmy się w Dusseldorfie, więc wrażenia były podwójne).
I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że w noc przed wylotem zerwała się taka wichura, że jak próbowałam zamknąć okiennice, to myślałam, że mi nos złamie, kiedy wyrwało mi jedną z nich z rąk i dostałam w twarz. To było okropne. Wiało tak przeraźliwie, że wszystkie flagi przy CERNie ustawione były na baczność, zamiast jak zwykle luźno sobie powiewać. Byłam przerażona, Janek zachwycony, że tak ładnie buja w samolocie, „jak na karuzeli”. Przez tę wichurę czekaliśmy 1,5h przy pasie startowym na pozwolenie na lot. W tym czasie pytałam Jaśka kilka razy czy chce siku – oczywiście zachciało mu się w momencie, kiedy dostaliśmy pozwolenie i zaczęliśmy kołować. Zaczął tak podskakiwać na fotelu, że w końcu musiałam przekonać oburzoną stewardesę, że jeśli nie pozwoli nam wyjść do toalety, to będzie mokre siedzenie. Udało się dolecieć do kibelka i załatwić co trzeba, dosłownie w kilka sekund przed odlotem. Samego lotu lepiej nie wspominać, każdy start i lądowanie było straszne (bo żeby było ciekawiej, przesiadaliśmy się w Dusseldorfie, więc wrażenia były podwójne).
Byłam
przeszczęśliwa, że dotarliśmy cało do Wrocławia. Pan Zdzisiu zabrał nas do Natalki.
Następnego dnia dołączył do nas Szymon, który jechał autem, również w bardzo nieciekawych
warunkach. Zatrzymaliśmy się u Madzi i Janka (którzy spodziewają się potomka i promienieją ze szczęścia, zwłaszcza mama wygląda kwitnąco z tą piękną świadomością :)). U Hopków zrobiliśmy sobie francuski wieczór, z winkiem, serami,
wspomnieniami, biegającymi dzieciakami. Było super! We Wrocławiu udało nam się
również spotkać z Doniami, byłam w pracy, spotkałam się z Madzią G., z którą
miałam do tej pory bardzo udane lekcje francuskiego przez Skype’a. Po tych
wszystkich miłych spotkaniach wyruszyliśmy już wszyscy razem do Rudy.
W
Rudzie czekała na nas piękna wiadomość o ciąży mojej siostry. Jasiu zachował
się jak prawdziwy dżentelmen i po tym jak ciocia mu powiedziała, że będzie
miała dzidziusia, Janek podszedł do niej i ją pocałował. Zanim przyszłam na górę, moja mama i siostra płakały ze wzruszenia, od razu się domyśliłam co w trawie
piszczy. Ale się cieszę!!! Moja mała Ola będzie mamą!
Święta
minęły w cudownej, rodzinnej atmosferze. Ola z Lukim mieli piękną, żywą
choinkę, a na Wigilii było przeszło 20 osób. Jak ja kocham takie święta. Nawet
w tym roku zrobiłam po raz pierwszy zupę rybną, według przepisu babci Irenki.
Wieczory spędzaliśmy oglądając filmy i grzejąc się w cieple kominkowego
ogniska.
Ponieważ
tym razem byliśmy naprawdę długo, spotkaliśmy się prawie ze wszystkimi,
odwiedziliśmy babcie, ciocie, koleżanki, byłam z Olcią na sklepach i było
bosko!