niedziela, 26 czerwca 2016

Crêt de la Neige po raz drugi

Żeby trochę ochłonąć po meczowych emocjach, wybraliśmy się kolejny już raz na Crêt de la Neige (1720 m n.p.m.), czyli najwyższy szczyt Jury. Paweł jeszcze tam nie wchodził, a na dodatek był żywo zainteresowany tamtejszymi krowami :), więc namówił nas na przechadzkę.

Podejście jest raczej męczące i monotonne, bo większość czasu idzie się dość stromo pod górę, więc Ania w trzecim miesiącu ciąży trochę się stresowała czy da radę i nie zaszkodzi dziecku. Dlatego mniej więcej w połowie drogi zdecydowała się zawrócić i poczekać na nas w aucie.

Męska część wycieczki dotarła na szczyt, po drodze znajdując nawet trochę śniegu w takiej kotlince, do której szalony Pawełek nie omieszkał zejść, zresztą ku wielkiej uciesze Jaśka. Oprócz tego udało mu się ocenić profesjonalnym okiem wspomniane wyżej krowy, więc kolejną wycieczkę zaliczamy do udanych :).

Jest i śnieg!
O właśnie tam, na dole :)
Pawełek z koleżankami

sobota, 25 czerwca 2016

Polskaaaa Biało - Czeerwoniii!

Ale było! Byliśmy na meczu Polska - Szwajcaria w czasie Euro 2016! To był drugi mecz w życiu na którym byłem, jakże odmienny od tego pierwszego, kiedy jakoś w latach 90-tych Kotwica Kołobrzeg grała już nawet nie pamiętam z kim i na dodatek przegrała ;).

Muszę przyznać, że farta mieliśmy ogromnego. Zaczęło się od tego, że Jasiu chodzi na piłkę, a we Francji jest tak, że każdy gracz, nawet w takich małomiasteczkowych drużynach, musi dostać profesjonalną licencję. W związku z tym, że Janek takową posiada, jakiś rok temu, dostałem maila, że będzie pula 100 000 biletów zarezerwowanych specjalnie dla posiadaczy tej licencji. Pomyślałem, że w takim razie szansa wylosowania biletu jest dość duża. Zapisałem się zatem na trzy mecze w naszej okolicy - dwa w Lyonie i jeden w Saint Etienne. Okazało się, że udało się dostać bilety właśnie na ten ostatni, ale jako, że była to 1/8 finału, nie wiedzieliśmy jakie drużyny będziemy mieli okazję oglądać. No i pierwszy fart był taki, że trafiliśmy na Polskę! Jaś był przeszczęśliwy, tym bardziej, że Ania postanowiła jednak nie jechać z nami, tylko sprezentować swój bilet Pawłowi, czyli ulubionemu wujkowi Jasia :). Spoko siora!

Drugi fart był taki, że mimo korków, udało nam się wejść na stadion w momencie śpiewania hymnów. Trzeci, że wygraliśmy! A czwarty, że po meczu Jasiu miał okazję wypowiedzieć się przed kamerami i jak się okazało, był potem na głównej stronie Onetu (http://web.archive.org/web/20160626094500/http://www.onet.pl), o czym równocześnie dowiedzieliśmy się od Doniów i Błażeja, który będąc w kuchni usłyszał znajomy głos z filmiku, który puścił sobię chwilę wcześniej. Co za emocje :).

Powyżej strona główna Onetu, a poniżej filmik - Jaś od 1:30 (źródło onet.pl)


czwartek, 23 czerwca 2016

Będzie frelka!

Okazuje się, że te zgrabne girki poniżej należą do dziewczynki! 

Ja jestem wniebowzięta, bo zawsze o tym marzyłam. Szymon sceptyczny i pełen nadziei, bo u niego w rodzinie raczej chłopaki się rodzą, a Jasiu zawiedziony, bo miał być brat do grania w piłę :). 

Ale jeszcze zobaczymy, co to się wykluje :). 


wtorek, 21 czerwca 2016

R.I.P. Pituś

Kolejny na tym blogu smutny wpis o odchodzeniu...

Z Piotrem znałam się od wielu lat. Chodziliśmy razem do tej samej klasy w podstawówce, potem rozpoczęliśmy naukę w tym samym wireckim liceum. Studia też wybraliśmy te same - filologię angielską, kierunek język biznesu. I chociaż nie studiowaliśmy dokładnie w tych samych latach, nasze ścieżki jakoś ciągle się przeplatały, również po studiach i właściwie do samego końca :(. 

Z Pitusiem spędzaliśmy czas nie tylko w szkolnej ławie. Jeździliśmy razem w góry, a także bywaliśmy u siebie w domu. Znam jego fantastycznych rodziców, którzy udzielali mi korepetycji z fizyki. Zresztą nie tylko tak mi pomagali. Kiedy już byliśmy na studiach, pan Andrzej bardzo często woził Szymona do Wrocławia, gdzie pracował. Darzę ich ogromną sympatią i na zawsze pozostaną w moim sercu! 

I mimo tak długoletniej znajomości, temat który w dosłownym tego słowa znaczeniu, męczył Piotra każdego dnia, rzadko pojawiał się w naszych rozmowach. Niech świadczy o tym chociażby fakt, iż o tym, że Piotrek choruje na mukowiscydozę dowiedziałam się w liceum i to nie od samego Pitusia!

Długie lata Piotrek nie poruszał ze mną tego tematu, a swoje liczne wyjazdy do sanatorium, czy nieobecności tłumaczył koniecznością podreperowania zdrowia, bez wchodzenia w szczegóły. O chorobie, mniejszych i większych sukcesach w leczeniu, zaczął mi pisać dopiero parę lat temu. 

Nie znosił taryfy ulgowej i użalania się nad sobą! Wolał konkretne plany i działanie - do czego namawiał też innych! Został właścicielem firmy, znał języki, podróżował, kochał świat! Żył z taką energią, jakiej większość zdrowych mogłaby mu tylko pozazdrościć. Udzielał się społecznie. Szalenie inteligentny i piekielnie ironiczny! Prawdziwy fighter! 

Miał w sobie życiową mądrość. Kiedy w czasie ostatniej podróży do nas, na stacji benzynowej we Włoszech tir skasował mu praktycznie cały bok auta, nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Załamanej żonie kazał obejrzeć na youtubie prawdziwe wypadki, a sam wziął się do montowania części, które odpadły przy uderzeniu. Dlatego czasami pisałam do niego o poradę, bo miał do wszystkiego dystans, tak niezbędny przy podejmowaniu życiowych decyzji...

Kochający i kochany. Kiedy poznał Olę, urosły mu skrzydła. Dopasowali się z Piotrem, oboje niesamowici. Kiedy pierwszy raz odwiedzili nas we Francji, pokochałam ją od pierwszego wejrzenia. Dobra, ciepła, mądra i pozytywna dziewczyna. Myślę, że mało jest takich ludzi...

Pituś lubił wyzwania. Jakimś cudem, parę lat temu namówił Olę i mnie na wjazd kolejką na Grands Montets, na wysokość prawie trzech tysięcy trzystu metrów. Śmiał się z tego, że jesteśmy bardziej spanikowane od niego (bo na wszelki wypadek orientowałyśmy się jak sprowadzić helikopter), a to przecież on będzie miał problemy z oddychaniem... Cały Pituś!

Mój Jasiu go uwielbiał, myślę, że z wzajemnością. Nazywał go swoim bratem, którego póki co się nie doczekał. Razem wymyślali niemądre teksty i pękali ze śmiechu powtarzając je w kółko. 

Zabawny. Znowu przywołam przykład z ostatniego pobytu u nas. Kiedy zobaczyłam się z Pitusiem, leżałam akurat na podłodze - zrobiło mi się słabo, bo byłam w ciąży. Przeprosiłam, że tak go witam, ale jest mi niedobrze, na co Piotrek stwierdził, że on wie, że jest brzydki ale nie sądził, że do tego stopnia :).  

A potem wszystko potoczyło się tak szybko... Tydzień od powrotu z weekendu majowego od nas, zapadłeś w śpiączkę i już nigdy nie dane nam było się spotkać, wymienić maila, pogadać...

Na Twoim pogrzebie były tłumy, a ja dowiedziałam się ile dobrego robiłeś dla innych. O tym też nigdy nie wspominałeś! 

Będzie nam tu Ciebie Piotrek najzwyczajniej brakowało. 

Tu étais formidable!