Wizyta w Polsce jak zwykle
obfitowała w liczne odwiedziny :). W drodze na Śląsk, już tradycyjnie, zatrzymaliśmy
się we Wrocławiu na jeden dzień. Tym razem powodów do odwiedzin było jeszcze
więcej!!! Na świecie parę tygodni wcześniej pojawił się nowy Hoppek, Miko –
śliczny chłopiec. Witaj na świecie perełko!!! Rośnij zdrowo i daj czasem mamie
luz :).
Gratuluję Wam Hoppki takiego pięknego synusia. Miko wystąpi na pierwszym zdjęciu
poniżej!
Pierwszy tydzień spędziliśmy z
Szymonem na Śląsku, ciesząc się z Franka, który nic tylko śpi. Któregoś dnia, jak
byłam u mojej siostry z wizytą, to Franuś w ciągu 6 godzin otworzył oczy na
jakieś maksymalnie 15 minut. Było mi bardzo miło, bo to ja jako pierwsza go
kąpałam – rozpierała mnie duma :). Wyobraźcie sobie, że nawet do kąpieli było go
trudno wybudzić, w związku z czym, włożyliśmy go do wanny praktycznie śpiącego.
Popłakał jakieś 2 minuty i koniec! Dla mnie to jest niesamowite, bo pamiętam
Jana jak był taki mały, wrzask był praktycznie od odpięcia pierwszego guzika,
aż do momentu, gdy cały wykąpany, ubrany i obrobiony (pępki, czyszczenie noska,
oczu, itd.), nie usiadł ze mną do karmienia. Oczywiście teraz jest płacz jak ma
wychodzić z wanny, ale początki bywały naprawdę trudne :).
Pierwsze dni upływały zatem na
wielkiej radości z narodzin, połączonej oczywiście również z oblewaniem tego
szczęścia! Byliśmy też u Ani (kilka postów wcześniej zamieściłam jej
zdjęcia z brzuszkiem), aby poznać Zosię. Także podsumowując, w moich stronach, zaobserwowano spory przyrost naturalny w ostatnim czasie :).
Po wyjeździe Szymona, my
zostaliśmy jeszcze parę dni u moich rodziców. W przedostatni dzień pobytu, Jasiu
(najprawdopodobniej) tarzając się na trawie przed domem mojej siostry, złapał
kleszcza. Niestety, w momencie kiedy to zauważyłam pojawił się już odczyn, w związku z czym zaliczyliśmy pogotowie, a przez kolejne dni Janek przyjmował antybiotyk.
W drodze do Kołobrzegu
zatrzymaliśmy się na weekend u prababci Celi, cioci Magdy i wujka Toma, gdzie
czekał już na nas dziadek Józiu. Dni upływały bardzo przyjemnie, choć trzeba
przyznać, że ciągłe zmiany otoczenia nie wpływają na zachowanie naszego synka
zbyt pozytywnie – ma silną potrzebę popisywania się przed każdą nowo napotkaną
osobą... Piliśmy zatem kawkę pod baldachimem, jeździliśmy z Janem na plażę do
Boszkowa, kosiliśmy trawę, odwiedziliśmy ciocię Asię, ciocię Halę, wuja
Andrzeja i ciocię Mirę.
Następnym celem naszej podróży
był Kołobrzeg, gdzie spędziliśmy ostatni tydzień naszych wakacji. Tam również
moc atrakcji każdego dnia – plaża, morze, piach, ogród dziadków, hulajnoga,
plac zabaw, liczne zabawki. Byliśmy też w kinie na Meridzie Walecznej, ale nasz
chłopiec jest jeszcze za mały na takie filmy – przez pół seansu siedział wtulony na
moich kolanach. Babcia wyposażyła nawet Jasia w sprzęt wędkarski i
zorganizowała wyprawę wędkarską z sąsiadem Zdzisiem.
Trzy dni przed
wyjazdem do domu, niestety znowu wylądowaliśmy na pogotowiu, bo synek włożył nóżkę w szprychy
roweru. Na szczęście, pomimo tego że płacz był duży, a stopa nie wyglądała za
dobrze, nic poważnego się nie stało. Janek wraca do domu z dodatkowym,
wyjątkowym zdjęciem z wakacji.
W drodze do domu mieliśmy taką
widoczność, że chyba (ale tylko chyba – jak mawia Jan) było widać Matterhorn z
samolotu. I choć pobyt w Polsce był jak zwykle przyjemny, to po trzytygodniowej
wyprawie cieszę się, że wracamy do domu. W końcu za miesiąc znowu ruszamy w
świat!
Madzia i Mikołaj - Wrocław
Ciocia Ania i Franek - Mikołów
Janek w Grotnikach
Kołobrzeg
W drodze do domu