W kolejnym etapie naszej wyprawy udaliśmy się pociągiem do Gdańska, skąd mieliśmy samolot do Szwecji. Przed odlotem poszliśmy jeszcze na piękną gdańską starówkę, gdzie wsunęliśmy czadowe danie w godnej polecenia restauracji „Pod Rybą”. Knajpka niepozorna, specjalizująca się w potrawach z pieczonych ziemniaków - wszystko co podali było niebem w gębie! Lot do Szwecji minął spokojnie, a hotel w którym się zatrzymaliśmy był cudownie swojski. Bardzo przyzwoite pokoje, a co najważniejsze dobre śniadania, a wieczorem gotowe ciasto na gofry, maszyna do gofrów, dżemiki, miodzik, kawka, herbatka, soczki……my to żarłoki jednak jesteśmy:).
Niestety sam Göteborg nie przypadł mi specjalnie do gustu. Stwierdziliśmy zgodnie, że jest to może spowodowane przez nasze rozpuszczenie szwajcarskimi, nienagannymi klimatami i porządkiem. Słyszałam wiele dobrego o szwedzkim upodobaniu do ładu, a tu na każdej ulicy znajdziesz komplet ubrań na zimę i pełno śmieci w zestawie. Do tego wszystko to co w innych dużych miastach – centra handlowe, te same sklepy, sieciówki. Żal mi, że świat tak bardzo dąży do unifikacji, kiedy to w odmienności tkwi cały urok. A z drugiej strony Göteborg to drugie co do wielkości po Sztokholmie miasto w Szwecji, więc czego innego się spodziewałam? Może żeby nie mamili dopracowanym do perfekcji marketingiem miasta, gdzie pięknie wydane foldery przedstawiają stęchłe muzea jako miejsca, które koniecznie trzeba zobaczyć???
W pierwszym dniu odwiedziliśmy dwa muzea - The Maritime Museum and Aquarium i Natural History Museum. Pierwsze muzeum, choć malutkie, jeszcze jako tako dawało radę, ale muzeum historii naturalnej dosłownie śmierdziało starą skórą i eksponatami pokrytymi grubą warstwą kurzu. Będąc w Anglii w ramach programu Sokrates miałam z Szymonem okazję zobaczyć takie muzeum w Londynie i zrobiło na nas ogromne wrażenie miejsca, gdzie człowiek może się rzeczywiście czegoś dowiedzieć o otaczającym nas świecie. Muzeum historii naturalnej w Göteborgu to muzeum statycznych eksponatów opisanych głównie po szwedzku… Po tych uroczych miejscach, kiedy poszukiwania knajpy z typowym szwedzkim jedzeniem spełzły na niczym, trafiliśmy do włoskiej restauracji Otello. Boże, co za pomyłka! Nie wiem jak takie miejsca mają rację bytu. Pizza była chyba z kauczuku, a carbonara wystąpiła pod postacią kąpiącego się w mleku makaronu. Coś strasznego, za oczywiście jak przystało na Szwecję, straszne pieniądze. Cały dzień zakończył się nadspodziewanie miło (biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia) na karuzeli Wheel of Göteborg, z której rozciągał się ładny widok na port i miasto. Radość Janka była wielka.
Drugiego dnia trafiliśmy do Universeum, fantastycznego centrum nauki, która to wizyta spowodowała, że zmieniłam zdanie o Göteborgu. To miejsce warto zobaczyć, każdy i duży i mały znajdzie tu coś dla siebie. Spędziliśmy tam pół dnia, a wizytę zakończyliśmy w muzealnym, smacznym barze serwującym między innymi upragnione potrawy szwedzkie. Budowa tego centrum została zakończona w 2001 roku i pochłonęła kwotę 364 milionów koron szwedzkich. Myślę, że ta inwestycja się opłaciła. W muzeum było mnóstwo ludzi, zwłaszcza rodzin z dziećmi. Samo muzeum podzielone jest na 6 części:
1) Flora i fauna oceanu, z ogromnymi akwariami, w których pływają rekiny, piły i inne egzotyczne ryby,
2) Zabójcze piękności poświęcone jadowitym gadom, gdzie widzieliśmy kobry, mamby, czarne wdowy, tarantule, brr,
3) Las tropikalny, w którym widzieliśmy nie tylko zamieszkujące go zwierzęta i jego florę, ale też mogliśmy poczuć jak jest w nim nieznośnie gorąco i wilgotno,
4) Kalejdo, część poświęcona mikro i makrokosmosowi, w której mogliśmy pobawić się w detektywów, Jaś pojeździć policyjnym Volvo, a ja spróbować ćwiczeń dla kosmonautów,
5) Wodne ścieżki, dział przedstawiający florę i faunę Szwecji od północy po południe oraz ostatnią część Explora, w której było wiele radości, a w której testowało się swoje umiejętności fizyczne i umysłowe. Najbardziej w tej części spodobała mi się ściana, do której po założeniu specjalnego kombinezonu można się było pionowo przykleić i tak wisieć:). Chyba zamontujemy sobie coś takiego w domu, jak już nie będziemy ogarniali Jaśka. Taki szwedzki karny jeżyk.
A kiedy mieliśmy już wychodzić okazało się, że na najniższym poziomie jest plac zabaw - najfajniejszy z dotąd widzianych przeze mnie. Czego tu nie było – chata rybacka, z okien której był widok na morze (namalowane na ścianach) i rybki w nim pływające (wyświetlone na podłodze), lecznica dla zwierząt i pole kempingowe z ogniskiem, laboratorium chemiczne, sklep, poczta, bankomat i kuchnia wyposażona lepiej od mojej:).
Ma zatem Szwecja w wielkomiejskim wydaniu również swoją pozytywną twarz, choć oczywiście preferuję tę prowincjonalną, której jeszcze nie widziałam – z małymi, przytulnymi, czerwonymi domkami i białą stolarką. Do tego minimalistyczny, a jednocześnie zindywidualizowany design oraz mnóstwo sklepów wnętrzarskich. Do innych pozytywnych obserwacji należą tatusiowie, których jest tutaj wszędzie pełno. W muzeach, restauracjach, na placach zabaw, w środkach komunikacji. Doskonale radzą sobie ze swoimi pociechami – dzielnie karmią, przewijają, zabawiają:). A dzieci to tutaj istotny temat. Mam wrażenie, że wszystko im wolno, rodzice nie reagują nawet na wchodzenie przez nie na stół w knajpie, nie mówiąc o jakichkolwiek komentarzach obsługi. I choć tego nie pochwalam to chyba trochę zazdroszczę takiego chill out’u. Czasem i mi by się przydało przymknąć na pewne zachowania oko i być zdrowszą. Ale to chyba kwestia wychowania, charakteru, światopoglądu, reakcji otoczenia na pewne zachowania no i odporności np. na histerię spowodowaną odmową kupna tysięcznego resoraka.
W czasie ostatniego dnia zwiedziliśmy fabrykę samochodów Volvo. Fascynujący świat wielkich robotów przemierzaliśmy w specjalnych okularach ochronnych, w takim papamobile, bo zewsząd spadały iskry ze spawanych części samochodów. Pocieszające jest to, że wnętrza aut w dalszym ciągu robione są przez ludzi, bo na szczęście są od maszyn bardziej precyzyjni. W fabryce najbardziej spodobał nam się punkt nazywany przez pracowników fabryki Marriage Point, w którym to dochodzi do zespolenia płyty podłogowej z wmontowanym silnikiem i nadwozia. Tak powstaje idealne połączenie.
Wycieczkę do Szwecji zakończyliśmy płynąc promem z Ystad do Świnoujścia, morze było spokojne, a my tak padnięci, że spaliśmy bez sensacji żołądkowych calutką noc jak zabici.