poniedziałek, 19 grudnia 2016

Szwajcarskie szpitalne SPA

Janek urodził się we Wrocławiu, a Jula w Genewie. Mam zatem porównanie.

Z Jankiem chciałam być jak najszybciej w domu, a każdy kolejny dzień w szpitalu powodował, że ryczałam do poduszki, żeby nie zbudzić dzieci pięciu innych pań, które były ze mną w pokoju... Tutaj po porodzie w czwartek, zaproponowano wypis w sobotę. Nie skorzystałam :). Bo czy rano będzie mnie budził zapach kawki z mleczkiem, a na lunch i kolację będę miała całą tacę pyszności, z deserem włącznie? Śmiem wątpić :). A że zbliżają się wielkimi krokami święta, pewnie udzieliłaby mi się nerwówka i nie umiałabym się zrelaksować na kanapie. 

Tym razem postawiłam na zdrowy egoizm i zostałam z malutką w szpitalnym SPA. 

A że karmiących nie obowiązuje tu żadna dieta, to się cudownie dopasłam. Zamiast pajdy chleba i bryzgu dżemu jak w Polsce, na śniadanko był dzbanuszek ciepłej kawusi, dzbanuszek ciepłego mleczka, bułeczka, jogurcik, itd. Na lunch przystawka, danie główne, ser i deser. Powtórka z lunchu na kolację. Menu wcześniej ustalone z panią, która chodziła z jakimś padem i listą dań do wyboru na kolejny dzień... Czego takiemu żarłokowi jak ja trzeba więcej? :) 

Do tego sympatyczne położne, które odświeżyły moją nieco już przykurzoną wiedzę na temat pielęgnacji noworodka.

Dobrze nam razem
Błogość
Wypas...
Zawsze chętni do pomocy :)
Moje cuda
Nareszcie razem!
Ciocia Sophia
Uwielbiam Was
Moje chłopaki
Wychodzimy do domu

czwartek, 15 grudnia 2016

Janek i jego dzieciństwo...

To był dzień pełen wrażeń dla wszystkich.

Krótko po narodzinach Julii, Szymon pojechał do szkoły po Janka, żeby jak najszybciej mógł poznać swoją siostrę. Po drodze niestety lekko potrącił rowerzystę, który nieświadomy zmiany organizacji ruchu, wjechał rozpędzony pod prąd ze skrzyżowania na którym po obu stronach stały zaparkowane auta zasłaniające widoczność. Na szczęście nic się poważnego nie stało i przepraszając Szymona odjechał o własnych siłach.

Korki tego dnia były tak duże, że chłopaki dotarli do nas dopiero po trzech godzinach. 

Jasiu był bardzo wzruszony widokiem swojej malutkiej siostry. Chciał ją przytulać, całować, trzymać na rękach. 

Oby ta miłość trwała całe życie!

Moje dzieci, moja duma!
Moje trzy największe miłości!

Jour J

No i nadejszla ta chwila.

W nocy z 13 na 14 grudnia zaczęłam mieć regularne skurcze. Przetrzymałam jakoś do rana, bo i tak miałam już zaplanowaną wizytę. Skurcze, a i owszem były regularne i dosyć silne, ale nieskuteczne. Odesłano mnie do domu, żebym się zdrzemnęła, odpoczęła i nabrała sił przed finałem. 

Zamiast do domu, pojechaliśmy na ogromną pizzę. Potem rzeczywiście udało mi się usnąć i do wieczora skurcze ustały. Po północy zaczęła się powtórka z rozrywki - regularne, silne skurcze. Po drugiej nad ranem zbudziliśmy Janka - ku jego wielkiej radości, że to JUŻ - i zawieźliśmy do Lapkowa.

W szpitalu na izbie przyjęć panie, żeby odwrócić uwagę od bólu zaczęły mnie zagadywać i komplementować. Podpięto mnie do KTG. Okazało się, tak samo jak poprzedniego dnia, że skurcze są, ale szyjka beton. Chwilę było jakieś pitu, pitu z położnymi i nagle skurcz sięgnął zenitu, myślałam, że zemdleję, a cała przyjemna atmosfera w momencie się ulotniła. Panie zaczęły coś nerwowo do siebie mówić, wjechało łóżko, przeniosły mnie na nie, założyły maskę tlenową i zaczęły ze mną biec do windy. Okazało się, że malutka traci tętno...

Na całe szczęście po podłączeniu do innej aparatury na sali porodowej okazało się, że mała wróciła.

Po kolejnych czterech godzinach skurczów, postęp był mierny. Byłam psychicznie i fizycznie wykończona. Chciałam już jak najszybciej zobaczyć moją małą, a czułam, że mam coraz mniej sił i nie dam rady. Ostatecznie poprosiłam o znieczulenie i jak tylko zaczęło działać to żałowałam, że tak późno się na nie zdecydowałam. Nobla za ten wynalazek! W momencie odzyskałam wigor!

Potem okazało się, że mała jest źle ułożona i trzeba poczekać na to, aby przyjęła właściwą pozycję. Trwało to kolejne 1,5h. Chyba bym nie dała rady bez tego znieczulenia, a tak sobie przysypiałam, pomimo całkiem ostrych skurczów. Znieczulenie to cudowna sprawa, dzięki niemu czułam, że coś się dzieje, więc w razie konieczności współpracowałam z położnymi, ale było to na tyle delikatne, że mogłam odpocząć od bólu.

Miałam cudowną położną, która w najtrudniejszych chwilach całowała mnie nawet w czoło :). Okazało się później, że ma polskie korzenie.

Finał porodu przebiegł gładko. A widok małej wynagrodził cały ból. Nasza gwiazda przyszła na świat o 12:39, prosto na lunch. 3280 gram i 51 cm szczęścia! Tego nie da się opisać słowami, tej fali uczuć, tych emocji, radości, ulgi, że wszystko jest dobrze, że już jesteśmy razem.

Witaj na świecie nasza księżniczko! Dłuuugo na Ciebie czekaliśmy!

Próba uśmiechu
To ostatnie zdjęcie bez znieczulenia, potem były wyzwiska, brzydkie miny i niecenzuralne wołacze :)
Znieczulenie wybawienie

E.T. 
Poród to traumatyczne przeżycie dla mężczyzny - taaaa...
To jest właśnie cud narodzin
Zimno mi więc ryczę!!! 
Dzięki Ci kobieto! 

środa, 14 grudnia 2016

Ostatnie chwile przed wielkim wybuchem

Gniazdko, a raczej kącik, uwity
Pierniki na zbliżające się święta gotowe
Wiele pierników zostało zapuszkowanych
Brat nie może się doczekać!
Mamie apetyt dopisuje
Dania nie mieszczą się na talerzu :)
Tradycyjny zestaw późnowieczorny
22.10
01.12
06.12
12.12