No i nadejszla ta chwila.
W nocy z 13 na 14 grudnia zaczęłam mieć regularne skurcze. Przetrzymałam jakoś do rana, bo i tak miałam już zaplanowaną wizytę. Skurcze, a i owszem były regularne i dosyć silne, ale nieskuteczne. Odesłano mnie do domu, żebym się zdrzemnęła, odpoczęła i nabrała sił przed finałem.
Zamiast do domu, pojechaliśmy na ogromną pizzę. Potem rzeczywiście udało mi się usnąć i do wieczora skurcze ustały. Po północy zaczęła się powtórka z rozrywki - regularne, silne skurcze. Po drugiej nad ranem zbudziliśmy Janka - ku jego wielkiej radości, że to JUŻ - i zawieźliśmy do Lapkowa.
W szpitalu na izbie przyjęć panie, żeby odwrócić uwagę od bólu zaczęły mnie zagadywać i komplementować. Podpięto mnie do KTG. Okazało się, tak samo jak poprzedniego dnia, że skurcze są, ale szyjka beton. Chwilę było jakieś pitu, pitu z położnymi i nagle skurcz sięgnął zenitu, myślałam, że zemdleję, a cała przyjemna atmosfera w momencie się ulotniła. Panie zaczęły coś nerwowo do siebie mówić, wjechało łóżko, przeniosły mnie na nie, założyły maskę tlenową i zaczęły ze mną biec do windy. Okazało się, że malutka traci tętno...
Na całe szczęście po podłączeniu do innej aparatury na sali porodowej okazało się, że mała wróciła.
Po kolejnych czterech godzinach skurczów, postęp był mierny. Byłam psychicznie i fizycznie wykończona. Chciałam już jak najszybciej zobaczyć moją małą, a czułam, że mam coraz mniej sił i nie dam rady. Ostatecznie poprosiłam o znieczulenie i jak tylko zaczęło działać to żałowałam, że tak późno się na nie zdecydowałam. Nobla za ten wynalazek! W momencie odzyskałam wigor!
Potem okazało się, że mała jest źle ułożona i trzeba poczekać na to, aby przyjęła właściwą pozycję. Trwało to kolejne 1,5h. Chyba bym nie dała rady bez tego znieczulenia, a tak sobie przysypiałam, pomimo całkiem ostrych skurczów. Znieczulenie to cudowna sprawa, dzięki niemu czułam, że coś się dzieje, więc w razie konieczności współpracowałam z położnymi, ale było to na tyle delikatne, że mogłam odpocząć od bólu.
Miałam cudowną położną, która w najtrudniejszych chwilach całowała mnie nawet w czoło :). Okazało się później, że ma polskie korzenie.
Finał porodu przebiegł gładko. A widok małej wynagrodził cały ból. Nasza gwiazda przyszła na świat o 12:39, prosto na lunch. 3280 gram i 51 cm szczęścia! Tego nie da się opisać słowami, tej fali uczuć, tych emocji, radości, ulgi, że wszystko jest dobrze, że już jesteśmy razem.
Witaj na świecie nasza księżniczko! Dłuuugo na Ciebie czekaliśmy!
|
Próba uśmiechu |
|
To ostatnie zdjęcie bez znieczulenia, potem były wyzwiska, brzydkie miny i niecenzuralne wołacze :) |
|
Znieczulenie wybawienie |
|
E.T. |
|
Poród to traumatyczne przeżycie dla mężczyzny - taaaa... |
|
To jest właśnie cud narodzin |
|
Zimno mi więc ryczę!!! |
|
Dzięki Ci kobieto! |