Z Jankiem chciałam być jak najszybciej w domu, a każdy kolejny dzień w szpitalu powodował, że ryczałam do poduszki, żeby nie zbudzić dzieci pięciu innych pań, które były ze mną w pokoju... Tutaj po porodzie w czwartek, zaproponowano wypis w sobotę. Nie skorzystałam :). Bo czy rano będzie mnie budził zapach kawki z mleczkiem, a na lunch i kolację będę miała całą tacę pyszności, z deserem włącznie? Śmiem wątpić :). A że zbliżają się wielkimi krokami święta, pewnie udzieliłaby mi się nerwówka i nie umiałabym się zrelaksować na kanapie.
Tym razem postawiłam na zdrowy egoizm i zostałam z malutką w szpitalnym SPA.
A że karmiących nie obowiązuje tu żadna dieta, to się cudownie dopasłam. Zamiast pajdy chleba i bryzgu dżemu jak w Polsce, na śniadanko był dzbanuszek ciepłej kawusi, dzbanuszek ciepłego mleczka, bułeczka, jogurcik, itd. Na lunch przystawka, danie główne, ser i deser. Powtórka z lunchu na kolację. Menu wcześniej ustalone z panią, która chodziła z jakimś padem i listą dań do wyboru na kolejny dzień... Czego takiemu żarłokowi jak ja trzeba więcej? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz