środa, 23 kwietnia 2014

Inne takie takie - Lucca i Piza

Lampy w butiku

Florencja i inne takie takie

W tym roku postanowiliśmy spędzić świeta wielkanocne inaczej niż zwykle, czyli między innymi spożywając duże ilości jajek czy białych kiełbas na ciepło. Pomysł był taki, żeby zamienić to na pizze i inne włoskie przysmaki ;). Skrzyknęliśmy więc część naszej zeszłowakacyjnej ekipy i postanowiliśmy pojechać do Toskanii, żeby pozwiedzać jej stolicę i inne mniejsze, choć nie mniej piękne, miasta i miasteczka. Plan wycieczki był prosty - wyjazd w piątek do Florencji i pobyt do poniedziałku, skąd mieliśmy udać się najpierw do Sieny, a wieczorem do miasteczka Lucca. Potem we wtorek Piza i powrót do domu. Jak się okazało, życie troszkę te plany zmodyfikowało ;).

To był pierwszy raz kiedy byliśmy we Włoszech i pod wieloma względami będzie to wyjazd niezapomniany. Po pierwsze dzięki ogólnemu klimatowi, tworzonemu między innymi przez architekturę i urokliwe wąskie uliczki oraz inne zakamarki, po których można spacerować bez końca. Po drugie dzięki jedzeniu - ze szczególnym naciskiem na kawę i lody, bo we Florencji zjadłem zdecydowanie najsmaczniejsze lody waniliowe, a wiem co mówię, bo właściwie innych nie jem ;). Co do kawy to chyba aż takim smakoszem nie jestem - smakowała mi wszędzie, a już chyba najbardziej w knajpie przy autostradzie - Autogrill czy jakoś tak :). Po trzecie przez zabytki i inne atrakcje - we Florencji zwiedziliśmy między innymi Galerię Ufizzi, Muzeum Leonarda Da Vinci, a także weszliśmy na wieżę Giotta przy Katedrze Santa Maria del Fiore. Tytuł "Miasteczka Z Największą Ilością Kościołów Na Metr Kwadratowy" przypadł Lucce, a co widzieliśmy w Pizie to chyba wiadomo :). Sieny niestety nie zwiedziliśmy, bo...po czwarte, był to wyjazd niezapomniany dzięki niezmierzonej włoskiej gościnności!

Otóż prawdopodobnie mieszkańcy Florencji, źle przewidzieli nasze pragnienia, bo nie wiedzieć czemu, pomyśleli, że swędzą nas szyby w aucie. A że były antywłamaniowe, to z "drapania" szyby od strony kierowcy, oprócz dwóch dziur, wyszedł bardzo ładny pajączek. Tak więc auto w poniedziałek rano zostało odholowane, celem jak sądziłem posprzątania pobitego szkła i wstawienia nowej szyby, żebyśmy mogli spokojnie wrócić do domu. Pech chciał, że byłem w błędzie, bo niezrównana pracowitość wszystkich zaangażowanych i jakże pomocnych osób, doprowadziła do tego, że auto odholowane w poniedziałek rano, dotarło do warsztatu we wtorek ok. 17:30... Ze względu na święto nie oczekiwałem, że naprawa będzie zrobiona już w poniedziałek, ale że we wtorek, to taką cichą nadzieję miałem... Na szczęście nasi znajomi wzięli większość naszych gratów, a przede wszystkim Jaśka i pojechali we wtorek po południu do domu, a my wypożyczonym autem wróciliśmy do owego warsztatu, gdzie dojechaliśmy ok. 17:50. Tam dowiedzieliśmy się, że już jest za późno na jakiekolwiek naprawy, a poza tym i tak nie mają szyby. Co więcej, ponieważ zamówienia mogą składać do 17:00, to możemy spodziewać się, że auto będzie gotowe na czwartek :D. Cóż było robić, w środę do pracy, więc odebraliśmy samochód na własną odpowiedzialność, odkurzyliśmy go na stacji benzynowej, powiększyliśmy scyzorykiem dziury w szybie, żeby cokolwiek było widać (to się wbrew pozorom przydaje np. podczas wjeżdżania na rondo...) i ruszyliśmy w 600 kilometrową trasę, m.in. przez Tunel Mont Blanc, gdzie mają świra na punkcie bezpieczeństwa. Z wiadomych względów obawiałem się, że nas nie wpuszczą, ale ponieważ wjeżdżaliśmy od włoskiej strony, pan tylko rzucił znudzone i beznamiętne spojrzenie na resztki naszej szyby kiedy wysiadłem zapłacić za przejazd. A wysiąść musiałem, bo resztek szyby przecież nie mogłem sobie otworzyć... Na całe szczęście okleili nam je przeźroczystą taśmą w warsztacie, więc przynajmniej nie wiało, choć cicho to na pewno nie było :D.

Mimo tej dość niespodziewanej przygody, wcale nie zniechęciliśmy się do włoskich wojaży, wręcz przeciwnie, na pewno jeszcze tam wrócimy! Nie jestem tylko pewien czy autem...:D