sobota, 22 lipca 2017

Tajgołka alias Sajgonka

Będąc na macierzyńskim przyszedł mi do głowy, jak się okazało, szatański pomysł. Pomyślałam, że nie powtórzy się już raczej sytuacja kiedy to razem z moją siostrą i Madzią będziemy na urlopie macierzyńskim i że trzeba to wykorzystać na jakiś wspólny wyjazd - tylko my i dzieci. Wynajęłyśmy domek z bali położony na górskiej polanie należącej do Tatrzańskiego Parku Narodowego. A że mam skłonności do idealizowania, to wydawało mi się, że będzie sielsko i anielsko. 

Rzeczywistość okazała się nieco bardziej wymagająca i przyziemna :). W ekipie trzy baby, sześcioro dzieci, w tym trzy sztuki poniżej roku. Trudno było znaleźć chwilę na odsapnięcie. Wypad ten nie był typowo wczasowy, ale bliżej mu było do survivalu. Kwintesencją wyjazdu był moment, w którym Magda miała na rękach Hanię i poprosiła mnie o zawiązanie buta, odpowiedziałam, że mam tylko jedną rękę wolną, bo trzymałam Julię, na co Ola trzymająca Maryśkę dopowiedziała, że ma drugą do dyspozycji :). 

Było i śmieszno i straszno. Ludzie z domków obok dziwnie nam się przyglądali, a jeden z panów wprost powiedział, że jesteśmy bohaterkami, żeby nie powiedzieć idiotkami :). Ten oto pan na ognisku kroił nam każdej z osobna kiełbaski, bo tradycyjnie na rękach były młode frelki. 

W porze drzemek zwykle widząc naszą "bezczynność" aktywowali się chłopaki. Zastanawiałyśmy się, czy kiedykolwiek podczas tego wypadu, zdarzy się moment, kiedy wszystkie nasze dziewczyny zasną w tym samym momencie i będzie czas na spokojną kawę. No i udało się! Dwa dni przed wyjazdem, na 10 minut :). Czas spożytkowałyśmy na selfie z rękami w górze, na dowód tego, że aktualnie nikt na nich nie wisi :). Wspomnieć trzeba, że nie było wówczas nawet starszaków, ponieważ byli na warsztatach - swoją drogą rewelacyjnych. Co to było za 10 minut! :).

Zauważyłyśmy też dziwną zależność. Z każdym dniem piłyśmy kawę z większych kubków i próbowałyśmy szybciej uspać dzieci :). Z różnym skutkiem. 

Ale żeby nie było, że tylko narzekamy. Miejscówa rewelacja. Widok z domu fantastyczny - polana, góry, krowy, las, a nocą tak gwieździste niebo, że czułyśmy się jak w planetarium. Do tego przepyszne, swojskie jedzenie. Śniadania tak obfite, że miałyśmy od razu kolację z głowy. A w menu takie smakołyki jak swojskie pasztety, konfitury, twaróg, pasty i zawsze coś na gorąco. No i solidny termos z życie podtrzymującą kawą! Obok domków dwa strumyki, plac zabaw, miejsce na grilla. Wspomniane warsztaty z panią z Tatrzańskiego Parku Narodowego, którymi chłopcy byli oczarowani. Robili na nich kartki dla tatusiów z wykorzystaniem darów lasu (chociaż to my dzielne matki porwałyśmy się na taki wypad), malowali na szkle, robili odciski zwierząt w glinie plastycznej, a na deser otrzymali albumy o Tatrach i podłogowe kolorowanki o tej samej tematyce. 

Chętnie byśmy wrócili, oczywiści z panami, ale niestety Tajgołka została sprzedana Tatrzańskiemu Parkowi Narodowemu i teraz rezerwacje mogą robić jedynie przyjaciele królika lub innego Szyszko. 

Trudno kogoś nie nadepnąć
Kawa z widokiem
Mamy i starszaki 
Karny jeż 
Regulamin gry
Pasztecik z soczewicy i inne takie takie 
Zajęcia plastyczne
Ekipa w komplecie
Buszujące w zbożu
Buszujące na ziemi
Wypad do karczmy
Widok z okna
iPad - nasze koło ratunkowe
Cudownie!
Posiłek
Miazga 
Nad strumykiem
Lale się prażą 
Podziwiam widoki 
Wspólne poranki 
Ech!
Pościelówa
Czaruś
Franek jako Salvador Dali
Warsztaty
Gwiazda
Buba eła
Na szlaku
Park linowy
Na jagody 
Kasza jaglana everywhere
Warsztaty home made
Prezentacja prac 
Powiedzmy, że piknik
Powiedzmy, że relaks
Kawy, snu, ratunku!
Uziemione
Dary lasu
Fitness z Olą
O mało nie puściłyśmy Tajgołki z dymem :)
Kolejne boskie śniadanie
Pamiętne 10 minut - te 10 minut!
Prace wykonane na warsztatach
W pierogowym raju
Zgadnijcie z czym jadł Miko?
Były też chwile chill outu - a może sekundy :)