Będąc na macierzyńskim przyszedł mi do głowy, jak się okazało, szatański pomysł. Pomyślałam, że nie powtórzy się już raczej sytuacja kiedy to razem z moją siostrą i Madzią będziemy na urlopie macierzyńskim i że trzeba to wykorzystać na jakiś wspólny wyjazd - tylko my i dzieci. Wynajęłyśmy domek z bali położony na górskiej polanie należącej do Tatrzańskiego Parku Narodowego. A że mam skłonności do idealizowania, to wydawało mi się, że będzie sielsko i anielsko.
Rzeczywistość okazała się nieco bardziej wymagająca i przyziemna :). W ekipie trzy baby, sześcioro dzieci, w tym trzy sztuki poniżej roku. Trudno było znaleźć chwilę na odsapnięcie. Wypad ten nie był typowo wczasowy, ale bliżej mu było do survivalu. Kwintesencją wyjazdu był moment, w którym Magda miała na rękach Hanię i poprosiła mnie o zawiązanie buta, odpowiedziałam, że mam tylko jedną rękę wolną, bo trzymałam Julię, na co Ola trzymająca Maryśkę dopowiedziała, że ma drugą do dyspozycji :).
Było i śmieszno i straszno. Ludzie z domków obok dziwnie nam się przyglądali, a jeden z panów wprost powiedział, że jesteśmy bohaterkami, żeby nie powiedzieć idiotkami :). Ten oto pan na ognisku kroił nam każdej z osobna kiełbaski, bo tradycyjnie na rękach były młode frelki.
W porze drzemek zwykle widząc naszą "bezczynność" aktywowali się chłopaki. Zastanawiałyśmy się, czy kiedykolwiek podczas tego wypadu, zdarzy się moment, kiedy wszystkie nasze dziewczyny zasną w tym samym momencie i będzie czas na spokojną kawę. No i udało się! Dwa dni przed wyjazdem, na 10 minut :). Czas spożytkowałyśmy na selfie z rękami w górze, na dowód tego, że aktualnie nikt na nich nie wisi :). Wspomnieć trzeba, że nie było wówczas nawet starszaków, ponieważ byli na warsztatach - swoją drogą rewelacyjnych. Co to było za 10 minut! :).
Zauważyłyśmy też dziwną zależność. Z każdym dniem piłyśmy kawę z większych kubków i próbowałyśmy szybciej uspać dzieci :). Z różnym skutkiem.
Ale żeby nie było, że tylko narzekamy. Miejscówa rewelacja. Widok z domu fantastyczny - polana, góry, krowy, las, a nocą tak gwieździste niebo, że czułyśmy się jak w planetarium. Do tego przepyszne, swojskie jedzenie. Śniadania tak obfite, że miałyśmy od razu kolację z głowy. A w menu takie smakołyki jak swojskie pasztety, konfitury, twaróg, pasty i zawsze coś na gorąco. No i solidny termos z życie podtrzymującą kawą! Obok domków dwa strumyki, plac zabaw, miejsce na grilla. Wspomniane warsztaty z panią z Tatrzańskiego Parku Narodowego, którymi chłopcy byli oczarowani. Robili na nich kartki dla tatusiów z wykorzystaniem darów lasu (chociaż to my dzielne matki porwałyśmy się na taki wypad), malowali na szkle, robili odciski zwierząt w glinie plastycznej, a na deser otrzymali albumy o Tatrach i podłogowe kolorowanki o tej samej tematyce.
Chętnie byśmy wrócili, oczywiści z panami, ale niestety Tajgołka została sprzedana Tatrzańskiemu Parkowi Narodowemu i teraz rezerwacje mogą robić jedynie przyjaciele królika lub innego Szyszko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz