Całe swoje dzieciństwo bałam się tego, że dostanę zakażenia krwi. Mama co jakiś czas wspominała o tym jak to przekuła sobie odcisk igłą wyparzoną w herbacie (sic!) i poszła jej piska tj. pręga! Tak zrodziła się największa zmora mojego dzieciństwa. Pamiętam, że bywały wieczory, kiedy przed pójściem spać dokładnie sprawdzałam, czy gdzieś przypadkiem, nie wiadomo z jakiego powodu, nie leci mi piska :).
U mnie jakoś obyło się bez zakażenia krwi, Jasiu jednak miał mniej szczęścia... A zaczęło się od upadku na hulajnodze, przy zjeździe z rampy. Rana na dłoni była dosyć nieciekawa, bo powchodził w nią żwir. Polecieliśmy do domu szybko ranę przemyć i zdezynfekować. Janek ryczał wniebogłosy, ale po zastosowaniu magicznego plasterka ból zniknął, a Jaś stwierdził, że właściwie nic mu nie jest i może iść na wcześniej zaplanowane urodziny koleżanki.
Urodziny odbyły się w bawialni, plaster odpadł i rana miała kontakt z zyliardem bakterii. Wieczorem zauważyłam, że wokół niej robi się dziwny rumień. Po jakimś czasie rumień zaczął się formować w pręgę. Zaznaczyłam długopisem do jakiego miejsca sięga, a po pół godziny nie miałam już wątpliwości, że to zakażenie krwi.
Szybko zebraliśmy się na pogotowie, gdzie spędziliśmy praktycznie całą noc. Pani pielęgniarka była nieco zdziwiona, że zakażenie poszło w takim tempie. Janek dostał kroplówkę z antybiotykiem. W niedzielę dwukrotnie była u nas pielęgniarka i Janek dostał kolejne dwie kroplówki, potem w poniedziałek poranna wizyta w szpitalu na kolejną i jeszcze doustnie antybiotyk na 10 dni.
Miejmy nadzieję, że to pierwsza i ostatnia tego rodzaju przygoda. Nie fikaj Jasiu! :)
4 nad ranem... |
Kroplówka a la maison :) |
Trzeba sobie radzić :) |