Dopiero 2 lata minęły od naszej ostatniej wizyty, ale też okazja jest nie byle jaka - zbliżająca się 10-ta rocznica naszego ślubu! Niby tyle czasu minęło od tego wydarzenia, a ja dalej mam stresa na myśl o pierwszym tańcu ;).
Poprzednio byliśmy bez Jasia, dlatego teraz postanowiliśmy pojechać z nim, żeby zobaczył stolicę kraju, w którym żyje i chodzi do szkoły, więc program zwiedzania był ewidentnie ustawiony pod naszego wcale nie takiego małego szkraba. Ale pierwsza atrakcja była już w Genewie, w postaci pociągu TGV. Szczęśliwie tym razem w wagonie pokazywali aktualną prędkość, co pozwoliło nam ustalić nasz prywatny rekord prędkości pociągiem na 301 km/h.
Pierwszego dnia zwiedzanie rozpoczęliśmy od La Géode, czyli ogromnego kina/planetarium o średnicy 36 metrów, w którym jest sferyczny ekran o powierzchni 1000 metrów kwadratowych. Obejrzeliśmy tam film Destination Pacifique, pokazujący życie chłopca z Papui Zachodniej, indonezyjskiej prowincji na wyspie Nowa Gwinea. Potem był mały wypadek na pobliskim placu zabaw, gdzie Jasiek ostro zarył plecami na wylocie z dużej zjeżdżalni, co spowolniło jego ruchy na najbliższe 15 minut (maksymalnie). Kolejnym punktem programu (oprócz dobrego obiadu) było Sacré-Cœur, gdzie weszliśmy na główną kopułę i skąd Jasiu po raz pierwszy zobaczył Wieżę Eiffla. Potem spacerek przez Montmartre, plac Pigalle, aż do Moulin Rouge, gdzie protestowała jakaś grupa ludzi z Afryki, m.in. pokazując zdjęcia okrutnie okaleczonych ciał swoich rodaków - na szczęście Jasiu tego nie widział. Stamtąd pojechaliśmy pod główną atrakcję tego dnia, czyli Wieżę Eiffla. Kolejka jak zwykle była długa, ale tym razem poszło szybciej niż ostatnio i udało nam się wjechać tak, żeby podziwiać Paryż w świetle zachodzącego słońca. Ku uciesze Jasia, byliśmy jeszcze na wieży kiedy włączyli oświetlenie, więc miał okazję podziwiać je z bliska, a potem z większej odległości, kiedy powoli szliśmy w kierunku metra, żeby udać się na zasłużony odpoczynek do hotelu. Wg telefonu, statystyki pierwszego dnia wyglądały następująco: 22 500 kroków, 14.5 km, 63 piętra. Biorąc pod uwagę, że Jasiu wielokrotnie robił kółka wokół nas, dla niego liczbę kroków i dystans trzeba przemnożyć co najmniej 3 razy :).
Początek drugiego dnia to kolejna z długiej listy najbardziej znanych paryskich atrakcji, czyli Łuk Triumfalny, a potem spacer Champs-Élysées. Oczywiście zaszliśmy też do salonów Mercedesa i Toyoty, a nawet Renault (w końcu byliśmy w stolicy Francji), gdzie Jasiu popstrykał parę fotek swoim aparatem. Następnie udaliśmy się do Hôtel des Invalides, podziwiać groby Napoleonów (wielu) oraz Musée de l'Armée, gdzie Janek, w sumie po raz pierwszy, miał okazję dowiedzieć się trochę o okropnościach wojen, oglądając krótkie filmy i eksponaty. Dzień zakończyliśmy spacerem w okolice Luwru, ale oczywiście nie męczyliśmy Jaśka wchodzeniem do tegoż ;). Statystyki były dość podobne do tych z poprzedniego dnia, choć ilość pięter była mniejsza - wchodzenie na Sacré-Cœur jednak zrobiło swoje :) - 21 800 kroków, 13.8 km, 36 pięter.
Ostatniego dnia późnym popołudniem mieliśmy już pociąg powrotny i byliśmy dość zmęczeni, więc nie dokładaliśmy do pieca i na spokojnie pojechaliśmy tylko pokazać Jankowi biznesową część Paryża, czyli La Défense. To był też poniedziałek, czyli dzień kiedy Jaś powinien być w szkole, ale na szczęście po długich tłumaczeniach, wyjątkowo oraz jednorazowo, nauczyciele Jasia wyrazili wcześniej zgodę na naszą wycieczkę i jego nieobecność w szkole - nie wiem w sumie czy przeważyła okazja z której tam pojechaliśmy, czy może jednak fakt, że jechaliśmy do stolicy Francji, a nie jakiegoś innego kraju :).