sobota, 26 września 2015

Znowu szpital

No i znowu spędziliśmy z Jasiem fascynujące popołudnie na ostrym dyżurze w szpitalu... Tym razem noga, którą jak się później okazało skręcił na rozgrzewce przed meczami w piłkę. Oczywiście nie przeszkodziło mu to w rozegraniu wszystkich spotkań i strzeleniu kilku goli, problem pojawił się dopiero potem :). Co najciekawsze Jaś wyszedł ze szpitala bardzo szczęśliwy, bo... mógł (a nawet musiał) to zrobić o kulach :D.



czwartek, 24 września 2015

10 lat po ślubie - odlot!

No i stało się - dzisiaj minęło równo 10 lat od naszego ślubu. Nie muszę chyba dodawać, że zupełnie nie wiemy kiedy, a już na pewno w ogóle się nie postarzeliśmy ;). Żeby uczcić tak zacne wydarzenie, oprócz opisanego w poprzednim poście wyjazdu do Paryża, postanowiłem zrobić coś bardziej niestandardowego. Myślałem, myślałem... no i wymyśliłem - lot balonem!

Bilety kupiłem już dawno, ale ponieważ balon to dość specyficzny pojazd latający, całkowicie zależny od pogody, to dopiero w dzień wylotu dowiedzieliśmy się skąd startujemy i gdzie się mamy spotkać z ekipą. Pech chciał, że było to akurat najbardziej oddalone od nas miejsce startu, a biorąc pod uwagę nasze prace i szkołę Jasia, za bardzo nie mogliśmy urwać się wcześniej niż to wcześniej planowaliśmy. Plan był zatem napięty i po przejechaniu około 70 km, synchronizując się telefonicznie z Anią, która płynnie dołączyła do nas na trasie, kiedy przejeżdżaliśmy w okolicach jej pracy, dojechaliśmy na miejsce spotkania, spóźnieni około 15 minut. Daliśmy oczywiście wcześniej organizatorom znać, ale nie było takie oczywiste, że na nas poczekają, bo oprócz wiatru, kolejnym aspektem, który jest brany pod uwagę jest widoczność, a we wrześniu dni są już zauważalnie krótsze. Na szczęście poczekali, a na miejscu spotkania przesiedliśmy się do podstawionych aut i jechaliśmy nimi na miejsce startu jeszcze około 45 minut.

Ale było warto! Najpierw mogliśmy obserwować przygotowania do startu, rozwijanie balonu, napełnianie go powietrzem, aż w końcu wystartowaliśmy. Przeżycie było magiczne - absolutna cisza, od czasu do czasu dość brutalnie :) przerywana podgrzewaniem powietrza lub komunikatami z wieży kontroli lotów w Genewie, przepiękne widoki i odgłosy uciekających zwierząt w lasach pod nami. Inny świat, mimo tego, że tak blisko tego "normalnego".

A na koniec całkiem ciekawe lądowanie, z dwukrotnym odbijaniem się od ziemi :), zwijanie balonu, w którym uczestniczył Jan, bardzo aktywnie tarzając się po nim oraz szybko i sprawnie zorganizowany mini-piknik na polu na którym wylądowaliśmy. Polecamy - małżeństwo też ;).


Widok na Dents du Midi

poniedziałek, 21 września 2015

Paryż po raz drugi

Dopiero 2 lata minęły od naszej ostatniej wizyty, ale też okazja jest nie byle jaka - zbliżająca się 10-ta rocznica naszego ślubu! Niby tyle czasu minęło od tego wydarzenia, a ja dalej mam stresa na myśl o pierwszym tańcu ;). 

Poprzednio byliśmy bez Jasia, dlatego teraz postanowiliśmy pojechać z nim, żeby zobaczył stolicę kraju, w którym żyje i chodzi do szkoły, więc program zwiedzania był ewidentnie ustawiony pod naszego wcale nie takiego małego szkraba. Ale pierwsza atrakcja była już w Genewie, w postaci pociągu TGV. Szczęśliwie tym razem w wagonie pokazywali aktualną prędkość, co pozwoliło nam ustalić nasz prywatny rekord prędkości pociągiem na 301 km/h.

Pierwszego dnia zwiedzanie rozpoczęliśmy od La Géode, czyli ogromnego kina/planetarium o średnicy 36 metrów, w którym jest sferyczny ekran o powierzchni 1000 metrów kwadratowych. Obejrzeliśmy tam film Destination Pacifique, pokazujący życie chłopca z Papui Zachodniej, indonezyjskiej prowincji na wyspie Nowa Gwinea. Potem był mały wypadek na pobliskim placu zabaw, gdzie Jasiek ostro zarył plecami na wylocie z dużej zjeżdżalni, co spowolniło jego ruchy na najbliższe 15 minut (maksymalnie). Kolejnym punktem programu (oprócz dobrego obiadu) było Sacré-Cœur, gdzie weszliśmy na główną kopułę i skąd Jasiu po raz pierwszy zobaczył Wieżę Eiffla. Potem spacerek przez Montmartre, plac Pigalle, aż do Moulin Rouge, gdzie protestowała jakaś grupa ludzi z Afryki, m.in. pokazując zdjęcia okrutnie okaleczonych ciał swoich rodaków - na szczęście Jasiu tego nie widział. Stamtąd pojechaliśmy pod główną atrakcję tego dnia, czyli Wieżę Eiffla. Kolejka jak zwykle była długa, ale tym razem poszło szybciej niż ostatnio i udało nam się wjechać tak, żeby podziwiać Paryż w świetle zachodzącego słońca. Ku uciesze Jasia, byliśmy jeszcze na wieży kiedy włączyli oświetlenie, więc miał okazję podziwiać je z bliska, a potem z większej odległości, kiedy powoli szliśmy w kierunku metra, żeby udać się na zasłużony odpoczynek do hotelu. Wg telefonu, statystyki pierwszego dnia wyglądały następująco: 22 500 kroków, 14.5 km, 63 piętra. Biorąc pod uwagę, że Jasiu wielokrotnie robił kółka wokół nas, dla niego liczbę kroków i dystans trzeba przemnożyć co najmniej 3 razy :).

Początek drugiego dnia to kolejna z długiej listy najbardziej znanych paryskich atrakcji, czyli Łuk Triumfalny, a potem spacer Champs-Élysées. Oczywiście zaszliśmy też do salonów Mercedesa i Toyoty, a nawet Renault (w końcu byliśmy w stolicy Francji), gdzie Jasiu popstrykał parę fotek swoim aparatem. Następnie udaliśmy się do Hôtel des Invalides, podziwiać groby Napoleonów (wielu) oraz Musée de l'Armée, gdzie Janek, w sumie po raz pierwszy, miał okazję dowiedzieć się trochę o okropnościach wojen, oglądając krótkie filmy i eksponaty. Dzień zakończyliśmy spacerem w okolice Luwru, ale oczywiście nie męczyliśmy Jaśka wchodzeniem do tegoż ;). Statystyki były dość podobne do tych z poprzedniego dnia, choć ilość pięter była mniejsza - wchodzenie na Sacré-Cœur jednak zrobiło swoje :) - 21 800 kroków, 13.8 km, 36 pięter.

Ostatniego dnia późnym popołudniem mieliśmy już pociąg powrotny i byliśmy dość zmęczeni, więc nie dokładaliśmy do pieca i na spokojnie pojechaliśmy tylko pokazać Jankowi biznesową część Paryża, czyli La Défense. To był też poniedziałek, czyli dzień kiedy Jaś powinien być w szkole, ale na szczęście po długich tłumaczeniach, wyjątkowo oraz jednorazowo, nauczyciele Jasia wyrazili wcześniej zgodę na naszą wycieczkę i jego nieobecność w szkole - nie wiem w sumie czy przeważyła okazja z której tam pojechaliśmy, czy może jednak fakt, że jechaliśmy do stolicy Francji, a nie jakiegoś innego kraju :).

Na tle La Géode
Schody do Sacré-Cœur
Widok z okolic kopuły Sacré-Cœur
Szacun!
Widoki z Wieży Eiffla
Grał przepięknie!
Po mamusi - przeglądanie zrobionych fot. Wg tatusia wyczerpywanie baterii :)
Duchy Napoleonów w Łuku Triumfalnym ;)
Nie ma to jak focia na środku Champs-Élysées 
Sacré-Cœur widziane z Łuku Triumfalnego
Dlaczego wiedzieliśmy, że zaraz do tego auta wsiądzie starszy pan z dużo młodszą panią? :)
Napoleon przed wejściem do Musée de l'Armée
Wycieczkowicz
Fotografowicz
Zadanie - gdzie jest Jaś?
Poproszę 2 bilety na wycieczkę po kupce :)