sobota, 30 sierpnia 2014

Er szoł!

Od kilku miesięcy wiedziałem, że z okazji 100-lecia Szwajcarskich Sił Powietrznych, w miejscowości Payerne, położonej około 120 kilometrów od Genewy, ma zostać zorganizowany Air Show - AIR14. Ponieważ nigdy na tego rodzaju imprezie nie byłem, a zawsze chciałem pojechać, zmontowaliśmy z Jasiem, Arturem oraz Oliwierem męską ekipę i ruszyliśmy miło zakończyć wakacje. Nie wiedzieć czemu, nasze kobiety jakoś niekoniecznie były zainteresowane ;).

No i nie zawiedliśmy się! Tym bardziej, że oprócz rzeczy typowych dla tego rodzaju imprez, czyli różnego rodzaju pokazów i akrobacji samolotowych, tudzież helikopterowych, było znacznie więcej atrakcji - zainteresowani lotnictwem mogli nawet znaleźć pracę, bo była cała aleja firm związanych z tą branżą :). Ale to co najbardziej podobało się naszym chłopcom, to wystawa całego przekroju sprzętu wojskowego, na dodatek z możliwością nieskrępowanego zwiedzania wszystkiego i wszędzie, czyli m.in. wnętrz helikopterów, pojazdów opancerzonych, czołgów, radarów, baterii przeciwlotniczych itp. itd. Oliwier, maniak czołgów, był w siódmym niebie kiedy zobaczył Leoparda :). Z jednej strony to wszystko fascynujące, ale z drugiej przerażające - jak pomyśli się do czego tak naprawdę te cuda techniki zostały stworzone...

A wracając do sedna imprezy - mimo, że akrobatyczne pokazy ekip z kilku krajów (Patrouille Suisse lecące również w szyku z Airbusem A330, Patrouille de France, Patrulla Aguila, Breitling Jet Team, PC-7 Team, Wings of Storm) robiły naprawdę duże wrażenie, to jednak dla mnie największą atrakcją były pokazy myśliwców wojskowych, takich jak np. F-16 Falcon, F/A-18C Hornet czy dwa polskie SU-22 Fitter i MIG-29A Fulcrum. Ten ostatni wymiótł konkurencję, m.in. tym, że był...najgłośniejszy :).  Nie wiem czy to był "wiejski tuning" czy może rosyjscy projektanci stwierdzili, że samolot musi siać popłoch wśród wroga, ale trzeba przyznać, że miażdżący bębenki dźwięk silników, dawał pewne wyobrażenie jaką mocą musi dysponować pilot ;). Z polskich akcentów na płycie lotniska można było jeszcze zobaczyć samolot CASA C-295, więc trzeba przyznać, że reprezentacja naszego kraju była całkiem dobra.

Po całym dniu w upalnym słońcu, zmęczeni, ale bardzo zadowoleni doszliśmy do auta, po to tylko, żeby spędzić - uwaga, będzie rekord - połtórej godziny w korku...na parkingu! W tym czasie po tymże parkingu, który mieścił się zresztą na pobliskim ściernisku, przejechaliśmy jakieś 200 metrów... Na szczęście mimo wszystko humory dopisywały, a na miłe zakończenie dnia pojechaliśmy już z całą rodziną do Artura i Agi na jak zwykle pyszną kolacyjkę, gdzie nasz Jasiek po raz kolejny udowodnił, że siły ma niespożyte - bawiąc się i szalejąc jakby dopiero co wstał z łóżka, po dobrze przespanej nocy :).

To i powyższe zdjęcia - Patrouille de France
Patrouille Suisse - z i bez Airbusa A330
Tato, patrz! Black Hawk! Ale jesteś w dechę, że mnie tu zabrałeś ;)
Black Hawk "en face"
Mi-8
To jeszcze nie nasza CASA...
...a tu już nasza...
...i jej pilot :)
Jest powaga, jest dobrze
A takiej powagi Tom Cruise w Top Gun by się nie powstydził :D
Ufff, znalazłem wyjście!
Jeszcze trochę urosnę i sięgnę do pedałów :)
Jasiek wychodzi z Leoparda...
...o właśnie takiego!
Oby nigdy nie musiał tego robić...
To i 2 powyższe - F/A-18C Hornet
A co dopiero jeśli trafi człowieka...
Kokpit samolotu-szpitala
Jest i nasz MIG-29A Fulcrum!
How sweet :)
Przedniej zabawy ciąg dalszy :D

sobota, 23 sierpnia 2014

Julek! Ty w dół patrzysz - czyli górska wycieczka z rodzicami

Nastąpiła zmiana warty w opiece nad Jankiem - teraz kolej na moich rodziców. Podobnie jak z rodzicami Szymona, trudy opieki nad naszym wulkanem energii staramy się im wynagrodzić, jeżdżąc praktycznie co weekend na jakieś wycieczki, bo przecież w końcu to też ich urlop.

Problem z moimi rodzicami jest jednak taki, że bardzo chcemy ich gdzieś zabrać, ale moja mama preferuje miasta i miasteczka, a większość z nich w okolicy już widzieliśmy. Próbujemy za każdym razem wyciągnąć ich w góry, ale moja mama, w kamiennym kręgu zwana Doris, niezmiennie ostro protestuje. Boi się serpentyn, które trzeba przemierzyć, żeby dotrzeć na szlak (ja wprawdzie też, ale mnie ten strach aż tak nie paraliżuje), przepaści i w ogóle ją łażenie po górach nie bawi. Co więcej, zapewnia mojego tatę (który ewidentnie chciałby), że się panicznie boi, że się poślizgnie, zabije, zostawi ją samą i że to absolutnie nie dla niego. Fakt faktem, tata ma lęk przestrzeni i czeka na endoprotezę (według lekarza wydającego skierowanie na operację w roku 2025, potrzebna jest w trybie pilnym...), ale w jego przypadku widać, że chęci są większe niż przeciwności. 

Tym razem choć opory przed górską wyprawą były wielkie - udało się! Z przebojami, ale udało się! Na rozgrzewkę zaczęliśmy od Fortu L'Ecluse położonego na Jurze, zaledwie 15 minut drogi od nas. Byłam dumna z rodziców, że bez problemów pokonali prawie 1200 schodów na sam szczyt fortu. Widok z góry sielski - w dole rzeka Rodan, w dali Genewa, po bokach góry. 

SŁODKIE LENISTWO Z DZIADKAMI
Tak zwane Romantiko tiko


FORT L'ECLUSE

Potem, żeby troszkę udobruchać Doris, pojechaliśmy do Montreux, zatrzymując się po drodze przy winnicach w okolicach Vevey. Pochodziliśmy trochę wśród winorośli, zastanawiając się jak to jest mieszkać w miejscu z takim bajecznym widokiem - pod domem winnice, potem Jezioro Genewskie, a zaraz za nim Alpy. To się nie może znudzić. Po wizycie w Montreux i krótkim spacerze wzdłuż jeziora, zakończyliśmy dzień w termach Les Bains de Lavey mocząc nasze szanowne. Romantiko tiko - jak mawia król Julian i jego wnuk Jan. 

WINNICE & MONTREUX
Tak oto syn słucha ojca :)
Ursus power!
A w tle Dents du Midi

Atak na góry nastąpił jako ostatnia wyprawa. Wydawałoby się, że wybraliśmy coś naprawdę lekkiego - przejażdżkę Tramway du Mont Blanc. Rodzice byli super szczęśliwi, że wjazd nie był wcale taki zły. No, ale żeby się całkiem nie zasiedzieć, zaplanowaliśmy też krótki spacer do lodowca Bionnasay. 

Po pierwsze, spacer wcale nie był aż taki błyskawiczny, a po drugie, rzeczywiście trasa była ciut wąska i stroma. No i tego było dla Doris za wiele. Dosłownie co trzy sekundy ostrzegała tatę, że zaraz spadnie, że ma uważać na siebie, że ja mam uważać na niego, itd. Po jakimś kwadransie chciała zawrócić - ale najpierw prośbą, a później groźbą, że zostanie sama w górach, dała się namówić do dalszej wędrówki. 

Myślę, że teraz jest szczęśliwa, że dotarła do celu, zobaczyła piękny lodowiec, cudny wodospad z wiszącym mostem i że ostatecznie cało, zdrowi i w komplecie zakończyliśmy wyprawę. No powiedz, że jesteś mamuśko? :)

A na sam koniec spotkała nas wszystkich nagroda za wszelkiego rodzaju trudy tej wycieczki. Tego dnia nie mieliśmy za bardzo szczęścia jeśli chodzi o pogodę i widoczność. Żeby zobaczyć "Blanka" trzeba było mocno uruchomić wyobraźnię. W drodze powrotnej do tramwaju zaczęło się jednak przejaśniać i Mont Blanc odsłonił się przed nami dyskretnie, małymi partiami. W dalszym ciągu trzeba było użyć wyobraźni, żeby zobaczyć całą górę, ale te skrawki, które się przed nami odsłoniły, pozwoliły poczuć jaka ta góra jest gigantyczna, piękna i majestatyczna. Rodzice byli pod wielkim wrażeniem i ostatecznie wrócili zadowoleni, że dali się namówić na górską eskapadę.

Dziękujemy bardzo za opiekę nad Jasiem i że daliście się przekonać do gór! 

Szału nie ma :D
Im bliżej do celu, tym lepszy nastrój
Momenty były
Huśtawka nastrojów - faza radości 
Huśtawka nastrojów - faza niepokoju :)
Którędy na Giewont?
"Gdzie strumyk płynie z wolna..."
Księżycowy krajobraz przy lodowcu
Moje ulubione zdjęcie, zrobione przez mamę
Kolos się odsłania 
Kubek gorącej czekolady na wzmocnienie
Odlot w drodze powrotnej
Nie dajcie się zwieść - on nie śpi, on czuwa :)
Done, odfajkowane, "a teraz dajcie nam dzieci święty spokój z tymi górami"