niedziela, 30 listopada 2014

Niech porywa nas czar par - Andrzejki chez Lapki

Jak to zwykle z imprezami u Lapków bywa, zabawa była przednia i huczna. Lapki to ludzie niebywale gościnni. Gościnność na skalę Lapków jest po prostu w dzisiejszych czasach rzadkością. I chwała Wam za to!

Ah, co to był za bal - doborowe towarzycho, pomysłowe przebrania, wróżenie z wosku, tańce, hulańce, strawa gotowana przez czarownice, pyszne jedzenie i trunki, których wpływ widać na zdjęciach coraz wyraźniej im bliżej końca imprezy. 



niedziela, 23 listopada 2014

Spectacle son et lumière

Na fasadzie Uni Bastion, jednego z najbardziej reprezentacyjnych budynków Uniwersytetu Genewskiego, odbył się po raz ostatni w tym roku piękny pokaz dźwięku i światła. Namówieni przez naszych znajomych, którzy już przedstawienie widzieli, wybraliśmy się do Parku Bastion w towarzystwie naszych polskich sąsiadów. Spektakl był rzeczywiście bardzo fajny, szkoda jedynie że dosyć krótko trwał (zaledwie 15 minut). Niemniej jednak i tak było warto. Poniżej krótka fotorelacja.

niedziela, 2 listopada 2014

En Pologne

Zaczęły się pierwsze dwutygodniowe wakacje szkolne Janka i tym samym kombinacje, jakby mu zapewnić opiekę, a jednocześnie nie wykorzystać całego urlopu, żeby jeszcze starczyło na Święta Bożego Narodzenia. Postanowiliśmy pojechać na tydzień do Polski, spędzić go razem, a po tygodniu wrócić do Francji, zostawiając Janka na tydzień w Polsce z dziadkami.

Logistycznie było to trochę ciężkie do ogarnięcia, zwłaszcza, że jadąc do Polski właściwie nie miałam jeszcze żadnego pomysłu na to jak wrócić po Janka (bo miałam wracać solo). Trzeba wspomnieć, że timing był napięty. Operacja: wyjazd z Francji - odbiór Janka z Polski (plus wizyta u dentysty) - powrót do Francji, miała się zamknąć w czasie jednego weekendu. Ale o moich perypetiach związanych z tą trasą poniżej.

Wizyta w Polsce jak zwykle pełna wydarzeń, odwiedzin, ludzi, jedzenia i innych przyjemności. Zorganizowaliśmy się też z ciocią Natalią (Foto Babą ;)) i powstała rodzinna sesja zdjęciowa (w domu już czeka 17 powieszonych ramek :)). Na czas naszych odwiedzin przypadały też dwie ważne okoliczności. Po pierwsze, moi rodzice obchodzili 35-tą rocznicę ślubu i z tej okazji byliśmy na kolacji. Ponadto, moja sis obchodzi za niedługo 30-te urodziny (no bo co w końcu, kurcze blade, niech ona też się starzeje), a że nie będzie nas na imprezie, na której wiadomo kto będzie (haha), to byliśmy na baletach z wyprzedzeniem. Wybrałyśmy się też z sis na zakupy i bez kitu, zrobiliśmy w jednej galerii dniówkę, bite 8 godzin. Muszę przyznać, że chyba najbardziej wytrwały w tych bojach okazał się Szymon, bo my z Olą pod koniec wysiadałyśmy. 

Spędziliśmy również trochę czasu z moich chrześniakiem, który z przyjazdu na przyjazd robi się coraz słodszy i zabawniejszy. Wygaduje różne bzdury i jest do schrupania. I chociaż będąc we Francji, ciągle sobie powtarzaliśmy z Szymonem jak to będziemy w Polsce chodzili do kina, ostatecznie wylądowaliśmy na Pszczółce Mai z Franiem i Jankiem. Franiu był w kinie po raz pierwszy i bardzo podobał mu się popcorn (którym interesował się znacznie dłużej niż bajką, ale trzeba przyznać, że dzielnie wytrzymał do końca). 

Byłam też uściskać Gosię, która spodziewa się trzeciego dziecka i powoduje, że w tej materii pozostaję daleko w tyle, co nagminnie wypomina mi nasz syn, twierdząc, że on w ogóle nie ma "dzieciństwa", a Nadia będzie miała już dwa! A tak na poważnie, to zazdroszczę, bo tworzą cudną rodzinkę!

Jak to w Polsce zazwyczaj bywa, było miło, ale szybko się skończyło. Już w czasie pobytu, zaczęliśmy organizować transport po Jasia do Polski i z Polski do Francji. Ponieważ był to okres Wszystkich Świętych, stwierdziłam, że pewnie wiele osób będzie podróżowało i najlepszy będzie carsharing. Znaleźliśmy dwóch kolegów z pracy Szymona, którzy w tym czasie podróżowali na tej trasie i byli zainteresowani podrzuceniem mnie w zamian za podział kosztów podróży. I tak zaczęła się wielka przeprawa.

Po pierwsze, tego dnia nie czułam się najlepiej, już mnie coś brało i miałam lekką gorączkę. Po drugie, wsiadając do samochodu mającego zawieźć mnie do Polski (dla uściślenia ponad 1400 km), nie byłam świadoma, że w tym aucie pojadą oprócz kierowcy i mnie jeszcze dwie inne osoby, w tym dwie dla których to była przeprowadzka. Nie muszę pisać jaki był ścisk, bo tego właściwie się nawet opisać nie da. W życiu nie widziałam tak zapakowanego auta. Bagażnik dachowy wypchany na maxa, między pasażerami pakunki, pod nogami walizki, tak że właściwie jeszcze nigdy moje kolana nie były mi tak bliskie, a bagażnik tak zapakowany, że po wciśnięciu (siłą) plecaka ostatniej pasażerki, część walizek poleciała pasażerom z drugiego rzędu na głowy. Myślę, że nawet kierowca nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Samo pakowanie i zbieranie całej ekipy zajęło jakieś 2h! 

Całe szczęście (niestety w nieszczęściu) inny kolega Szymona jechał tego dnia na pogrzeb babci do Polski i był półtorej godziny drogi przed nami. Był tak miły, że na mnie poczekał i zaraz za Bazyleą się przesiadłam. I nie chodziło mi wyłącznie o komfort jazdy (to było do przeżycia jadąc bez dziecka), a raczej o bezpieczeństwo (to mogło się okazać nie do przeżycia). 

Z Maćkiem szczęśliwie dotarłam do celu, gdzie przywitał mnie płaczący Janek słowami: "Ja wcale nie chcę wracać do Francji, po co w ogóle przyjechałaś?". Także uroczo! Potem już tylko wizyta u dentysty, cmentarz (bo to Wszystkich Świętych), Polski Bus do Wrocławia, nocleg u Natalii i z samego rana wyjazd z inną ekipą z Wrocławia do Francji, kolejne 1200 km. Tym razem bez przygód, bardzo kulturalnie.

Ostatecznie po powrocie rozłożyłam się na zapalenie oskrzeli. I tak oto można powiedzieć, misja została zakończona, czytaj - nigdy więcej! 



BACKSTAGE

PSZCZÓŁKA MAJA
Chyba jest jakaś grubsza akcja, Szymon jest przerażony :)

ROCZNICA UŚKI I JULKA
Trzy pokolenia przystojniaków

MÓJ PLAC ZABAW NA BYKOWINIE :)

NADIA, IGOR & JANEK