poniedziałek, 25 maja 2015

Majowy weekend nad Lago Maggiore

Zachęceni naszym poprzednim pobytem na włoskim kempingu, postanowiliśmy wybrać się na jeden z dłuższych majowych weekendów w podobnej formule. Tym chętniej, że zmontowała się większa ekipa w składzie: my, Wojtek z Marzeną, Michał z Kasią plus łącznie pięcioro dzieci :). Kuszące też było planowane miejsce docelowe, czyli włoskie miasteczko Cannobio, położone nad jeziorem Maggiore, bardzo blisko granicy z włoskojęzyczną częścią Szwajcarii, ponieważ w tych okolicach jeszcze nie byliśmy. 

Kolejny już raz Wojtek i Marzena byli na tyle mili, że zaproponowali nam wspólną podróż ich siedmioosobowym wesołym "Łapkobusem", na co bardzo chętnie się zgodziliśmy, gdyż dzięki temu mogłem po drodze w pełni podziwiać piękno szwajcarskich i włoskich Alp. A było na co popatrzeć, bo wyjechaliśmy w piątek po południu i jechaliśmy przez Przełęcz Simplon, gdzie wjeżdża się na wysokość ponad 2000 m n.p.m. Już we Włoszech zatrzymaliśmy się na wieczorną pizzę, gdzie na odchodne pani kelnerka chciała zaproponować dzieciom lizaki Chupa Chups, mówiąc "ciupa ciupa" - może nie było to najmilsze ;), ale wywołała tym salwy śmiechu, które powracały właściwie co jakiś czas do końca wyjazdu :).

A we Włoszech jak to we Włoszech - chillout, pyszne jedzenie, fantastyczne włoskie "gelato" oraz kawa. Tym razem jednak mieliśmy pecha do kempingu - w naszym domku były hordy mrówek, obyło się na szczęście bez ugryzień i innych tego typu przykrych niespodzianek. W sobotę zrobiliśmy sobie spacer po Cannobio i tu też standard - gdzie nie pójdziesz wszędzie ładnie :). Pograliśmy trochę w siatkówkę, popuszczaliśmy trochę kaczek na jeziorze, ogólnie ciężka sytuacja ;). A wieczorem dołączyli do nas jeszcze Zbyszek z Justyną i Zuzią, więc było jeszcze weselej, aż do momentu kiedy Jasiu się potknął idąc do ubikacji i uderzył twarzą w muszlę klozetową, zapewniając sobie cudowne limo pod okiem - na szczęście nic poważnego mu się nie stało.

W niedzielę wybraliśmy się w rejs po Lago Maggiore. Mimo, że Jasiu miał raczej słaby humor, który na szczęście poprawił mu się później, to i tak było fajnie. Ostatecznie dopłynęliśmy do Isola Bella, wyspy na której jest między innymi pałac Borromeuszów, który udało nam się zwiedzić, wraz z przepięknymi ogrodami, w których majestatycznie przemieszczają się białe pawie. Dzień zakończyliśmy piknikiem nad jeziorem, czekając bez większych emocji (choć nie wszyscy :)), na wyniki wyborów prezydenckich w Polsce.

W ostatni dzień pojechaliśmy jeszcze do Szwajcarii, gdzie przez Asconę i Locarno dojechaliśmy do tamy Verzasca, wysokiej na 220 metrów, położonej w dolinie o tej samej nazwie, z której już dwóch moich kolegów skakało na bungee. Obaj żyją, ale po zobaczeniu na własne oczy co widzieli sekundy przed skokiem, darzę ich jeszcze większym szacunkiem :). Stamtąd ruszyliśmy w drogę powrotną, ale niedaleko zajechaliśmy, bo w miejscowości Cannero, zatrzymaliśmy się na obiad, gdzie trafiłem na jeden z najlepszych makaronów jakie jadłem w życiu (mimo, że skład ma nieskomplikowany) - Spaghetti con Aglio Olio e Peperoncino - przepycha!

Tym razem chcieliśmy ominąć kręty przejazd przez przełęcz Simplon i jechać pociągiem na specjalnej platformie z miejscowości Iselle we Włoszech do Brig w Szwajcarii. Przejazd tunelem zajmuje tylko 20 minut, ale kolejki były takie, że odpuściliśmy i znowu było nam dane podziwiać piękno szwajcarskich Alp. Dziękujemy całej ekipie za super weekend i polecamy się na przyszłość!

Łoweł
Ciężkie życie włoskich emerytów
Nasze ciężkie życie :)
Znowu będzie pyszne papu!
Na chacie u Borromeuszów
Bosh, ile człowieków...
Aaaa... mam Was w...
Wietrzenie pachy
Ciuś, ciuś, ciuś, zakochana para :)
Gelato!
Łożarte dyskusje polityczne :)
Tama Verzasca
Spaghetti con Aglio Olio e Peperoncino - po lewo!
Wracając przez Szwajcarię

niedziela, 17 maja 2015

Finally Hopki zjechaly

Kolejni długo oczekiwani goście, ku naszej wielkiej radości, nareszcie zdecydowali się nas odwiedzić. Szczęśliwie się złożyło, że akurat miałam kilka dni wolnego w pracy, dzięki czemu mogliśmy wspólnie zwiedzić kilka okolicznych miejsc i po prostu pobyć ze sobą.

Miko codziennie rano budził się pełen energii, wyśpiewując: "mam tę moc, mam tę moc". No i moc była z nami. Odwiedziliśmy wiele naszych ulubionych miejsc: była kolacja przy jeziorze Genewskim w Versoix, wylegiwanie w trawie na Saleve, piknik w winnicach, zachód słońca przy Chateau de Chillon i włóczenie się po Annecy. A wieczorami wino, gadki-szmatki, wino, Catan, wino i stare odcinki Telefoniady. 

A teraz Hopki czas na odsłonę zimową, obiecujemy że i atmosfera będzie mniej gorko...:).

VERSOIX
Tej mrówki już z nami nie ma 

SALEVE
Miko, dziecko jak z reklamy
Ona tańczy dla mnie
Joł

WINNICE
Bonjour!
Zwiadowca

CHATEAU DE CHILLON

ANNECY
Na pełnym gazie
Latający Jan
Innowacyjna perspektywa