Zachęceni naszym
poprzednim pobytem na włoskim kempingu, postanowiliśmy wybrać się na jeden z dłuższych majowych weekendów w podobnej formule. Tym chętniej, że zmontowała się większa ekipa w składzie: my, Wojtek z Marzeną, Michał z Kasią plus łącznie pięcioro dzieci :). Kuszące też było planowane miejsce docelowe, czyli włoskie miasteczko Cannobio, położone nad jeziorem Maggiore, bardzo blisko granicy z włoskojęzyczną częścią Szwajcarii, ponieważ w tych okolicach jeszcze nie byliśmy.
Kolejny już raz Wojtek i Marzena byli na tyle mili, że zaproponowali nam wspólną podróż ich siedmioosobowym wesołym "Łapkobusem", na co bardzo chętnie się zgodziliśmy, gdyż dzięki temu mogłem po drodze w pełni podziwiać piękno szwajcarskich i włoskich Alp. A było na co popatrzeć, bo wyjechaliśmy w piątek po południu i jechaliśmy przez Przełęcz Simplon, gdzie wjeżdża się na wysokość ponad 2000 m n.p.m. Już we Włoszech zatrzymaliśmy się na wieczorną pizzę, gdzie na odchodne pani kelnerka chciała zaproponować dzieciom lizaki Chupa Chups, mówiąc "ciupa ciupa" - może nie było to najmilsze ;), ale wywołała tym salwy śmiechu, które powracały właściwie co jakiś czas do końca wyjazdu :).
A we Włoszech jak to we Włoszech - chillout, pyszne jedzenie, fantastyczne włoskie "gelato" oraz kawa. Tym razem jednak mieliśmy pecha do kempingu - w naszym domku były hordy mrówek, obyło się na szczęście bez ugryzień i innych tego typu przykrych niespodzianek. W sobotę zrobiliśmy sobie spacer po Cannobio i tu też standard - gdzie nie pójdziesz wszędzie ładnie :). Pograliśmy trochę w siatkówkę, popuszczaliśmy trochę kaczek na jeziorze, ogólnie ciężka sytuacja ;). A wieczorem dołączyli do nas jeszcze Zbyszek z Justyną i Zuzią, więc było jeszcze weselej, aż do momentu kiedy Jasiu się potknął idąc do ubikacji i uderzył twarzą w muszlę klozetową, zapewniając sobie cudowne limo pod okiem - na szczęście nic poważnego mu się nie stało.
W niedzielę wybraliśmy się w rejs po Lago Maggiore. Mimo, że Jasiu miał raczej słaby humor, który na szczęście poprawił mu się później, to i tak było fajnie. Ostatecznie dopłynęliśmy do Isola Bella, wyspy na której jest między innymi pałac Borromeuszów, który udało nam się zwiedzić, wraz z przepięknymi ogrodami, w których majestatycznie przemieszczają się białe pawie. Dzień zakończyliśmy piknikiem nad jeziorem, czekając bez większych emocji (choć nie wszyscy :)), na wyniki wyborów prezydenckich w Polsce.
W ostatni dzień pojechaliśmy jeszcze do Szwajcarii, gdzie przez Asconę i Locarno dojechaliśmy do tamy Verzasca, wysokiej na 220 metrów, położonej w dolinie o tej samej nazwie, z której już dwóch moich kolegów skakało na bungee. Obaj żyją, ale po zobaczeniu na własne oczy co widzieli sekundy przed skokiem, darzę ich jeszcze większym szacunkiem :). Stamtąd ruszyliśmy w drogę powrotną, ale niedaleko zajechaliśmy, bo w miejscowości Cannero, zatrzymaliśmy się na obiad, gdzie trafiłem na jeden z najlepszych makaronów jakie jadłem w życiu (mimo, że skład ma nieskomplikowany) - Spaghetti con Aglio Olio e Peperoncino - przepycha!
Tym razem chcieliśmy ominąć kręty przejazd przez przełęcz Simplon i jechać pociągiem na specjalnej platformie z miejscowości Iselle we Włoszech do Brig w Szwajcarii. Przejazd tunelem zajmuje tylko 20 minut, ale kolejki były takie, że odpuściliśmy i znowu było nam dane podziwiać piękno szwajcarskich Alp. Dziękujemy całej ekipie za super weekend i polecamy się na przyszłość!
|
Łoweł |
|
Ciężkie życie włoskich emerytów |
|
Nasze ciężkie życie :) |
|
Znowu będzie pyszne papu! |
|
Na chacie u Borromeuszów |
|
Bosh, ile człowieków... |
|
Aaaa... mam Was w... |
|
Wietrzenie pachy |
|
Ciuś, ciuś, ciuś, zakochana para :) |
|
Gelato! |
|
Łożarte dyskusje polityczne :) |
|
Tama Verzasca |
|
Spaghetti con Aglio Olio e Peperoncino - po lewo! |
|
Wracając przez Szwajcarię |