piątek, 4 listopada 2011

Johnnie Walker w akcji, czyli 6000 km w 20 dni

W czasie ostatnich niecałych 3 tygodni przemierzyliśmy około 6 tysięcy kilometrów na trasie Genewa - Warszawa - Kraków - Ruda Śląska - Wrocław - Ruda Śląska - Kołobrzeg (do tego miejsca tylko ja i Jaś) - Gdańsk - Göteborg - Ystad - Świnoujście - Kołobrzeg - Grotniki - Saint Genis Pouilly.....uff. Jechaliśmy autem, lecieliśmy samolotem, płynęliśmy promem, spaliśmy u rodziców, babć, mojej siostry, koleżanek, w hotelu, na promie, w aucie....naprawdę dużo się działo. Wróciliśmy wyczerpani, ale z wielu powodów szczęśliwi. Nasz Johnnie Walker spisał się na medal, choć oczywiście bywały sytuacje tak zwane podbramkowe, jednak nieliczne, więc nie będę wchodziła w szczegóły:).

Pobyt w Rudzie upłynął nam na odwiedzaniu rodziny i wszystkich możliwych lekarzy – już chyba taki los expatów po powrocie na heimat. Udało mi się spotkać prawie ze wszystkimi. Zobaczyłam się z Gosią i dzieciakami, a nawet ze starymi znajomymi z liceum i było bardzo sympatycznie. Podskoczyłam też sama na dwa dni do Wrocławia. Byłam w pracy na kawce, a potem zrobiłam rewizję naszego-nienaszego mieszkania - dziwne uczucie jak w Twoich pieleszach mieszkają obcy ludzie, nie Twoje zapachy = papierosowe smrody, ale cóż muszę to chyba przyjąć na zimno i założyć, że nasz dom jest tam gdzie my jesteśmy… A później był wspaniały wieczór z dziewczynami. No i te wszystkie piękne wiadomości o fasolkach – gratuluję Wam dziewczynki, coś czuję, że po pobycie w Grotnikach chyba dołączę do Waszego grona, ale o tym za chwilę, w następnym poście…

W Rudzie spędziliśmy Dzień Wszystkich Świętych. Odwiedziliśmy wiele cmentarzy, na których leży już niestety kilka osób z mojej rodziny, ale też sporo moich znajomych z podwórka, z liceum, młodych ludzi, którzy nie przeżyli nawet 25 lat:(.

Wracając do naszej podróży, po Śląsku obraliśmy z moim małym podróżnikiem azymut na Kołobrzeg, gdzie spotkaliśmy się z naszym tatą, żeby już wspólnie przemierzać dalsze kilometry naszej wyprawy. Morze piękne o każdej porze roku. Kiedykolwiek jestem nad jego brzegiem czuję się wspaniale. Ma dla mnie niesamowicie kojącą moc. Jak zwykle w Kołobrzegu mój apetyt był nieposkromiony, sałatkę jarzynową teściowej zjadłabym z miską:) - musieliśmy zaliczyć również lody z ciepłymi wiśniami i racuchy z jagodami. Mniam!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz