Kolejny na tym blogu smutny wpis o odchodzeniu...
Z Piotrem znałam się od wielu lat. Chodziliśmy razem do tej samej klasy w podstawówce, potem rozpoczęliśmy naukę w tym samym wireckim liceum. Studia też wybraliśmy te same - filologię angielską, kierunek język biznesu. I chociaż nie studiowaliśmy dokładnie w tych samych latach, nasze ścieżki jakoś ciągle się przeplatały, również po studiach i właściwie do samego końca :(.
Z Pitusiem spędzaliśmy czas nie tylko w szkolnej ławie. Jeździliśmy razem w góry, a także bywaliśmy u siebie w domu. Znam jego fantastycznych rodziców, którzy udzielali mi korepetycji z fizyki. Zresztą nie tylko tak mi pomagali. Kiedy już byliśmy na studiach, pan Andrzej bardzo często woził Szymona do Wrocławia, gdzie pracował. Darzę ich ogromną sympatią i na zawsze pozostaną w moim sercu!
I mimo tak długoletniej znajomości, temat który w dosłownym tego słowa znaczeniu, męczył Piotra każdego dnia, rzadko pojawiał się w naszych rozmowach. Niech świadczy o tym chociażby fakt, iż o tym, że Piotrek choruje na mukowiscydozę dowiedziałam się w liceum i to nie od samego Pitusia!
Długie lata Piotrek nie poruszał ze mną tego tematu, a swoje liczne wyjazdy do sanatorium, czy nieobecności tłumaczył koniecznością podreperowania zdrowia, bez wchodzenia w szczegóły. O chorobie, mniejszych i większych sukcesach w leczeniu, zaczął mi pisać dopiero parę lat temu.
Nie znosił taryfy ulgowej i użalania się nad sobą! Wolał konkretne plany i działanie - do czego namawiał też innych! Został właścicielem firmy, znał języki, podróżował, kochał świat! Żył z taką energią, jakiej większość zdrowych mogłaby mu tylko pozazdrościć. Udzielał się społecznie. Szalenie inteligentny i piekielnie ironiczny! Prawdziwy fighter!
Miał w sobie życiową mądrość. Kiedy w czasie ostatniej podróży do nas, na stacji benzynowej we Włoszech tir skasował mu praktycznie cały bok auta, nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Załamanej żonie kazał obejrzeć na youtubie prawdziwe wypadki, a sam wziął się do montowania części, które odpadły przy uderzeniu. Dlatego czasami pisałam do niego o poradę, bo miał do wszystkiego dystans, tak niezbędny przy podejmowaniu życiowych decyzji...
Kochający i kochany. Kiedy poznał Olę, urosły mu skrzydła. Dopasowali się z Piotrem, oboje niesamowici. Kiedy pierwszy raz odwiedzili nas we Francji, pokochałam ją od pierwszego wejrzenia. Dobra, ciepła, mądra i pozytywna dziewczyna. Myślę, że mało jest takich ludzi...
Pituś lubił wyzwania. Jakimś cudem, parę lat temu namówił Olę i mnie na wjazd kolejką na Grands Montets, na wysokość prawie trzech tysięcy trzystu metrów. Śmiał się z tego, że jesteśmy bardziej spanikowane od niego (bo na wszelki wypadek orientowałyśmy się jak sprowadzić helikopter), a to przecież on będzie miał problemy z oddychaniem... Cały Pituś!
Mój Jasiu go uwielbiał, myślę, że z wzajemnością. Nazywał go swoim bratem, którego póki co się nie doczekał. Razem wymyślali niemądre teksty i pękali ze śmiechu powtarzając je w kółko.
Zabawny. Znowu przywołam przykład z ostatniego pobytu u nas. Kiedy zobaczyłam się z Pitusiem, leżałam akurat na podłodze - zrobiło mi się słabo, bo byłam w ciąży. Przeprosiłam, że tak go witam, ale jest mi niedobrze, na co Piotrek stwierdził, że on wie, że jest brzydki ale nie sądził, że do tego stopnia :).
A potem wszystko potoczyło się tak szybko... Tydzień od powrotu z weekendu majowego od nas, zapadłeś w śpiączkę i już nigdy nie dane nam było się spotkać, wymienić maila, pogadać...
Na Twoim pogrzebie były tłumy, a ja dowiedziałam się ile dobrego robiłeś dla innych. O tym też nigdy nie wspominałeś!
Będzie nam tu Ciebie Piotrek najzwyczajniej brakowało.
Tu étais formidable!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz