Z okazji okrągłych urodzin taty i zarazem dziadka Józia, wybraliśmy się do miejscowości Engelberg, żeby stanąć na najwyżej położonym w Europie moście wiszącym i stamtąd podziwiać majestat gór.
W związku z tym, rano spędziliśmy ponad 4 godziny w różnych środkach lokomocji, głównie pociągach. Pierwszy z nich, co wydawało nam się nie do pomyślenia w przypadku kolei szwajcarskich, spóźnił się 15 minut. Tym sposobem straciliśmy połączenie z Lucerny do Engelbergu, ale dzięki temu mieliśmy godzinę, żeby rzucić okiem na to piękne miasto. Reszta podróży przebiegła bez problemu, kiedy jednak dotarliśmy do Engelbergu okazało się, że widoczność na szczycie to tak na oko maksymalnie 1 metr, a do tego most, który był głównym punktem naszej podróży, był zamknięty ze względu na zalegające na nim tony śniegu. Wydawało się, że nie ma zupełnie sensu wjeżdżać na górę, ale na szczęście nie zrezygnowaliśmy, bo mogliśmy przeżyć jazdę jedyną na świecie obrotową gondolą Rotair, a pogoda, jak to w górach, w ciągu kilku minut poprawiła się i pomijając temperaturę (-20 stopni), mieliśmy super warunki i znacznie lepszą widoczność na okolicę.
Niestety most Titlis Cliff Walk, zgodnie z zapowiedzią, był zamknięty. Wielka szkoda, bo jest wspaniale położony na wysokości ponad 3000 metrów, a stojąc na nim ma się ponoć nie tylko piękną panoramę na otaczające góry, ale też przerażający widok na 500 metrową przepaść pod stopami.
W drodze powrotnej skorzystaliśmy z atrakcji oferowanych przez śnieżny park zabaw i mieliśmy dużo frajdy zjeżdżając po śniegu na okrągłych pontonach :). Niestety, nie mogliśmy spędzić tam zbyt wiele czasu, bo mieliśmy przed sobą jeszcze 4 godziny jazdy pociągiem, co spotkało się ze sporym niezadowoleniem Jana.
Pomimo tego, że nie udało nam się wejść na most Titlis Cliff Walk, trzeba przyznać, że była to kolejna udana wycieczka. Sto lat dla Jubilata!
Niestety most Titlis Cliff Walk, zgodnie z zapowiedzią, był zamknięty. Wielka szkoda, bo jest wspaniale położony na wysokości ponad 3000 metrów, a stojąc na nim ma się ponoć nie tylko piękną panoramę na otaczające góry, ale też przerażający widok na 500 metrową przepaść pod stopami.
W drodze powrotnej skorzystaliśmy z atrakcji oferowanych przez śnieżny park zabaw i mieliśmy dużo frajdy zjeżdżając po śniegu na okrągłych pontonach :). Niestety, nie mogliśmy spędzić tam zbyt wiele czasu, bo mieliśmy przed sobą jeszcze 4 godziny jazdy pociągiem, co spotkało się ze sporym niezadowoleniem Jana.
Pomimo tego, że nie udało nam się wejść na most Titlis Cliff Walk, trzeba przyznać, że była to kolejna udana wycieczka. Sto lat dla Jubilata!
W DRODZE DO LUCERNY
LUCERNA
TITLIS
Aniuuuu kocham Twoje zdjęcia, są PRZEPIĘKNE! Super Was widzieć, i wiedzieć co się u Was dzieje :)
OdpowiedzUsuń