W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień - ruszamy zdobywać Dents du Midi! Szczyt, a raczej łańcuch siedmiu szczytów (zębów), szczególnie oglądany od strony Lozanny czy Montreux, nie wygląda na możliwy do zdobycia przez takich "lajkoników" jak my - robi naprawdę duże wrażenie. Na szczęście od drugiej strony sprawa nie prezentuje się już tak źle. Co ciekawe, najwyższy szczyt La Haute Cime jest zarazem najłatwiejszym do zdobycia, w każdym bądź razie można na niego wejść bez użycia sprzętu do wspinaczki skałkowej :).
Do naszej środowej ekipy dołączył jeszcze kolega Olek i w bojowych nastrojach, po ponad półtoragodzinnej jeździe, około godziny 10 rozpoczęliśmy podejście z okolic kempingu Van d'en Haut (1393 m n.p.m.). Trochę późno jak na taką trasę, ale jeszcze wcześniejsza pobudka jakoś nas zniechęcała :). Od kilku dni pogoda była przepiękna, żadnych chmur, nie mówiąc o opadach, niestety prognoza na sobotę nie była już taka nieskazitelna - mimo to wystarczająco dobra, aby podjąć ryzyko.
Pierwszy etap wspinaczki to trasa do tamy, schroniska i jeziora Salanfe, na wysokości 1942 m n.p.m., zakończony krótką sesją fotograficzną i posiłkiem :). Potem był chillout, bo trasa wiedzie praktycznie po płaskim, wzdłuż jeziora, w sąsiedztwie wypasających się szczęśliwych szwajcarskich krów, a następnie rozpoczyna się podejście na Przełęcz Susanfe (2494 m n.p.m.). Prawdziwa zabawa zaczyna się za przełęczą, bo robi się coraz bardziej stromo - natomiast końcowe podejście jest strome na tyle, że właściwie nie widać żadnego szlaku, bo wszystko jest tam ruchome. Łatwo nie było, pojawiały się chwile zwątpienia, zwłaszcza wtedy kiedy stojąc, powolutku osuwaliśmy się w dół, a wszystko wokoło wyglądało tak samo niestabilnie... Ale w końcu udało się - chwilę po 18:00 byliśmy na szczycie. Wiało dość :). Zarówno Zbyszek jak i ja wnieśliśmy po butelce wina, ale jakoś nikt nie miał ochoty, żeby wypić chociaż jedno - po krótkim pobycie na szczycie zaczęliśmy schodzić, żeby zajść jak najdalej póki było jasno.
Po drodze skończyła nam się woda, więc kilka razy uzupełnialiśmy zapasy z górskich strumieni. Była bardzo smaczna, ale badań Sanepidu pewnie by nie przeszła - jej przejrzystość pozostawiała trochę do życzenia ;). Około 21:45, chwilę przed zapadnięciem zmroku dotarliśmy do schroniska Salanfe, gdzie wypiliśmy po piwku tudzież kawce, w zależności od preferencji i statusu pasażer/kierowca :). Potem już z włączonymi czołówkami zeszliśmy do auta i ruszyliśmy do domu, gdzie dojechaliśmy ok. 01:30 następnego dnia :).
W ciężkich momentach wspinaczki dodawaliśmy sobie z Anią otuchy, dyskutując jak super będzie wziąć ciepłą kąpiel po powrocie do domu - pamiętam to cudowne uczucie kiedy wykończony wróciłem z wycieczki na Mont Buet. Po przyjeździe czym prędzej poszliśmy do wanny, niestety, po chwili dostarczania ciepłej wody, nasz piec postanowił się zawiesić, a że nikomu nie chciało się już z wanny wychodzić, żeby go zrestartować, to nasza wymarzona ciepła kąpiel trwała jakieś 4 minuty i ciepła wcale nie była :D. Na szczęście nie wymazało to naszych fantastycznych wspomnień i nie umniejszyło wielkiej satysfakcji z wycieczki. W końcu przeżyliśmy, więc nie ma co wybrzydzać :).
Dents du Midi - widok z Montreux
Tama Salanfe
Jezioro Salanfe i La Haute Cime - u góry z prawej
Męska część wycieczki i La Haute Cime - pierwszy od lewej
Jacek i Barbara :)
To jeszcze nie szczyt :)
Do tej pory nie wiemy czy to był człowiek czy coś innego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz