Nadszedł ten dzień kiedy to moje małe dziecko poszło do szkoły. Jak to możliwe, że to już??? Jeszcze niedawno leżał taki malutki, bezbronny, prawie niezauważalny na naszej kanapie, chwilami ważył zaledwie 2600 gram, czyli był tylko trochę większy od kurczaka, na początku bałam się go nawet przewijać. Jak wychodził ze szpitala to najmniejszy kombinezon był na niego jakieś 10 rozmiarów za duży, trzeba było powciskać pieluchy w nogawki, żeby się w niego nie zapadł i nie udusił.
A teraz szkoła!? Przecież nie tak dawno my z Szymonem zaczynaliśmy budę, jak to się kiedyś nazywało. Dokładnie pamiętam ten dzień! A tu już moje dziecko zaczęło tę niekończącą się "przygodę".
Wahaliśmy się czy posłać Janka do szkoły francuskiej czy szwajcarskiej. Jednak ze
względu na to, że dalej nie wiemy jak się potoczą nasze losy, czy
wrócimy do Polski czy raczej na dłużej zostaniemy we Francji albo Szwajcarii, postawiliśmy na system bardziej zbliżony do polskiego, chociażby pod kątem
dyscypliny. Pomyśleliśmy też, że w tym wieku dla dziecka ważne jest aby miał towarzystwo na placu zabaw, na którym łatwiej spotkać kolegów ze szkoły francuskiej.
Tak oto Janek zaczął edukację we francuskiej ecole elementaire. Wiele
rzeczy bardzo mi się podoba: cotygodniowy wyjazd na basen, w okresie zimowym
narty lub rakietki, zeszyt do codziennej (!) komunikacji z rodzicami, gdzie
zamieszczane są różnego rodzaju informacje, m.in. dotyczące zachowania, wyjść,
zadań domowych (codziennie! - to niekoniecznie mi się podoba:)), itd. Świetnym pomysłem jest też przynoszenie do domu wyłącznie
rzeczy niezbędnych do zrobienia zadania, reszta podręczników i zeszytów zostaje
w szkole. Do tego podręczniki zakupione są przez merostwo i są przechodnie,
także tylko zeszyty ćwiczeń są nowe. Dodatkowo, co weekend dostajemy do domu
zestaw ocenionych już zadań, które dziecko wykonywało w czasie tygodnia, dzięki czemu widzimy jego postępy i możemy pomóc w nauce problematycznych tematów.
Dla równowagi są też rzeczy, które wydają mi się conajmniej dziwne.
Przykładem niech będzie zakaz wychodzenia w czasie zajęć do toalety... Jakoś tego nie widzę. Zresztą zaraz na pierwszym zebraniu organizacyjnym pojawił się w tej materii problem, bo dosłownie sekundę po tym jak pani ogłosiła zakaz wychodzenia do toalety, jeden z rodziców zapytał się gdzie ona się właściwie znajduje, po czym opuścił salę za potrzebą...
Do tego każde, nawet pięciominutowe spóźnienie odnotowywane jest w zeszycie, gdzie trzeba się tłumaczyć dlaczego wyszło jak wyszło. Nie mówiąc już o nieobecnościach. W zasadzie się nie dziwię – skoro co 2 miesiące są 2 tygodnie ferii (czyli z wakacjami łącznie jakieś 4 miesiące), to każde pięć minut się liczy, żeby zdążyć przerobić zaplanowany materiał. Trochę ciężko będzie zapewnić Jasiowi opiekę przy tak dużej ilości wolnego, skoro obydwoje pracujemy na pełny etat – cała nadzieja w dziadkach :).
Do tego każde, nawet pięciominutowe spóźnienie odnotowywane jest w zeszycie, gdzie trzeba się tłumaczyć dlaczego wyszło jak wyszło. Nie mówiąc już o nieobecnościach. W zasadzie się nie dziwię – skoro co 2 miesiące są 2 tygodnie ferii (czyli z wakacjami łącznie jakieś 4 miesiące), to każde pięć minut się liczy, żeby zdążyć przerobić zaplanowany materiał. Trochę ciężko będzie zapewnić Jasiowi opiekę przy tak dużej ilości wolnego, skoro obydwoje pracujemy na pełny etat – cała nadzieja w dziadkach :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz