Dziadkowie zabrali Jaśka na wakacyjną labę nad morzem, w związku z czym mamy luz, który postanowiliśmy wykorzystać tak jak w zeszłym roku, czyli na wyjście w góry, najlepiej w trasę, na której Jasiek miałby jeszcze problem dotrzymać nam kroku. Po długim scrollowaniu internetu ;), nasz wybór padł na Mont Charvin (2409 m n.p.m.), szczyt we francuskim masywie Aravis, który z kolei jest częścią Prealp Francuskich.
Na miejsce startu położone na wysokości 1380 m n.p.m. dojechaliśmy ok. 10:45, jak zwykle momentami mocno trzymając kciuki, żeby nikt nie jechał z naprzeciwka, przynajmniej dopóki nie miniemy najbardziej wąskich odcinków ;). Jak się dopiero później okazało, około 12:30 doszliśmy do miejsca, w którym mieliśmy skręcić w prawo, ale jako że akurat byliśmy wtedy w chmurze, nie było to takie oczywiste, więc poszliśmy dalej.
Około 12:50 podeszliśmy na przełęcz Col des Porthets (2072 m n.p.m), a stamtąd po kolejnych 20 minutach i ponownym zejściu na 2011 metrów doszliśmy do Lac du Charvin, typowo alpejskiego jeziorka, otoczonego przepięknie zieloną trawką. Po wyjściu na grań znajdującą się po drugiej stronie jeziora, naszym oczom ukazał się piękny widok na Mont Blanc i inne okoliczne góry. Stamtąd szlak biegł dalej w kierunku szczytu, ale nie było to podejście, którym chcieliśmy go zdobyć, bo była to via ferrata, a my nie mieliśmy ani sprzętu, ani chęci, żeby podejmować niepotrzebne ryzyko. Niepocieszeni, że kolejny raz nie uda nam się zrealizować celu podróży, jak było niedawno gdy poszliśmy w poszukiwaniu śladów dinozaurów, po około godzinnym napawaniu się widoczkami, rozpoczęliśmy powrót.
Tym razem chmury nie było i doszliśmy do miejsca, skąd prowadził szlak, którym według pierwotnego planu mieliśmy zdobyć szczyt. Chwila zastanowienia i decyzja - jednak próbujemy, mimo że było już dość późno, bo około 14:45, a dodatkowo to zdecydowanie nie był mój dzień, bo szło mi się wyjątkowo ciężko i topornie. Podejście okazało się dość strome, z całkiem ładnymi zygzakami prowadzącymi na grań, z której wchodziło się już na sam szczyt. Wreszcie o 16:20 udało się dotrzeć do celu. Niestety duża część widoku zasłonięta była chmurami, więc w sumie ucieszyliśmy się, że wcześniej wyszliśmy na grań ponad jeziorem, z drugiej strony szczytu, bo wtedy widoczność była duża lepsza. Poczekaliśmy jakieś 20 minut, ale odsłaniały się tylko fragmenty gór, więc zaczęliśmy zejście, które zakończyliśmy po godzinie 19-tej, z przerwą na kawę przy L’Aulp de Marlens. Zmęczeni, ale w pełni usatysfakcjonowani, wróciliśmy wieczorem do domu, jadąc po drodze przez Annecy, które kojarzy mi się z nudnymi spacerami (bo wszędzie ładnie :D), ale które tym razem zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie, dzięki delikatnemu światłu zachodzącego słońca.





 |
Szanowna Małżonka na tle La Tournette |
 |
Mont Blanc widziany z grani nad jeziorem |
 |
Widok z grani w lewo... |
 |
...prosto... |
 |
...i w prawo - via ferrata na Mont Charvin |
 |
Na zygzaku |
 |
Końcowa grań |
 |
Szczyt Mont Charvin |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz