Żegnając się z rodzicami przed wyjazdem do Turcji miałam wrażenie jakbym jechała na zesłanie, a nie na urlop. Klimat był grobowy. Atmosfera grozy dodatkowo została podkręcona na lotnisku kiedy zobaczyłyśmy z Olą samolot, którym mieliśmy lecieć na ten wywczas. Do fanów latania nie należę, a jak zobaczyłam to cudo, które miało właśnie odbyć swój trzydziestotysięczny lot, to myślałam, że zawrócę i spędzę wakacje na Borowej - spokojnie, fajna pogoda, basen, hamak i śląskie jedzenie.
Dolecieliśmy! Choć niektórzy mocno znieczuleni :). Ale z lotniska w Antalyi do hotelu w Alanyi jechaliśmy autobusem jeszcze ponad 2 godziny, a tam... Pierwsze negatywne zaskoczenie to stragany na terenie hotelu. Już miałam czarne wizje, że dzieciaki nas ciągle szarpią, żeby im kupić jakieś bibeloty. Szczęśliwie się nie spełniły, ale i tak sam pomysł uważam za poroniony.
Drugi zonk to pokoje. Zmęczeni podróżą dostaliśmy w końcu klucz do pokoi, a te delikatnie mówiąc odstawały od tych z pięknych zdjęć w galerii na stronie hotelu (dostaliśmy dwie klitki na poddaszu). I wtedy rozpoczęły się moje negocjacje z recepcją. Pan najpierw mi powiedział, że nie ma miejsc i sorry, potem, że może jutro się coś zwolni, następnie, że na pewno jutro się coś zwolni (w nawiasie, że mam nie zawracać gitary i cieszyć się, że mam nocleg). No ale pomyślałam, że nazajutrz, jak już pościel i ręczniki zostaną zużyte to nikt mi nie da nowego, wysprzątanego pokoju. Doszłam do wniosku, że pan ewidentnie nie chce ze mną rozmawiać, przypomniało mi się, że przecież jestem w Turcji i nie jestem jako kobieta żadnym partnerem do rozmów. Poszli zatem negocjować śfagierki :). Wzięli ze sobą parę euro (chociaż pan przyznał, że woli w łapę polską wódkę) i co się okazało??? Że a i owszem, jest kilka wolnych pokoi w najnowszej części hotelu, mają taki i taki rozkład, który zatem by panom najbardziej odpowiadał? No niech mnie kule biją!
Nowe pokoje które dostaliśmy były lala. Dwa oddzielne, przestronne, połączone wspólnym korytarzem i łazienką. Warto było podkulić lisią kitę i wysłać na negocjacje męskich przedstawicieli gatunku :).
Potem już było tylko lepiej, hotel okazał się prawdziwym rajem dla naszych dzieci. Oprócz kilku basenów i zjeżdżalni tuż przy naszym budynku, będąc cały czas na terenie hotelu, przechodziło się nad same morze, gdzie był gigantyczny aquapark z niezliczoną liczbą przeróżnych zjeżdżalni, o różnym stopniu trudności. Jeszcze czegoś takiego nie widziałam. Jasiu szalał z radości, zwłaszcza wtedy kiedy ratownik pozwalał mu zjechać, z tych z których jeszcze nie mógł z powodu wzrostu, choć tylko raz dziennie. Poza tym dużo dobrego, bardzo zróżnicowanego jedzenia o każdej porze dnia. W ciągu dnia klub dla dzieci, a wieczorami różnego rodzaju imprezy, animacje, występy. No i wiadomo, towarzystwo Łuczaków! Poznaliśmy też bardzo fajne polskie małżeństwo, z którym miło spędziliśmy dwa wieczory, Jasiu miał towarzysza zabaw Maksia, a Franek nową muzę, siostrę Maksia - Oliwię :) - serdecznie pozdrawiamy!
Niestety sporym minusem tego wyjazdu była zbyt wysoka temperatura, która przy dużej wilgotności powietrza, bywała nie do zniesienia. Zdarzało się, że właściwie nie dało się wysiedzieć dłużej niż 5 minut na leżaku. Biedny Franiu niestety to odchorował i przez trzy dni gorączkował. Oprócz tego Szymona krew zalewała jak dwa, trzy razy każdego wieczoru w restauracji przygasało światło i przy dźwiękach beznadziejnej wersji "Happy Birthday" kelnerzy maszerowali w stronę jubilatów (skazańców) celem wręczenia im tortu, przy wybuchach confetti :).
Także następnym razem w tym samym składzie, ale w jakieś normalniejsze temperatury :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz