poniedziałek, 5 czerwca 2017

Prowansja - bez szpaka, ale za to ze skorpionem

Powoli tradycją stają się nasze wiosenne wypady w gronie tutejszych znajomych. Tak jak w zeszłym roku i tym razem postawiliśmy na Prowansję, a dokładnie miejsce pomiędzy Buisson i Vaison-la-Romaine. Wyszukałam w Internecie przepięknym dom, na tyle duży aby pomieścić całą naszą ekipę - czyli 4 spore rodziny. 

My z Szymonem, jako że nie pracujemy, dotarliśmy na miejsce z naszą Mała Mi jako pierwsi, aby odebrać od agentki nieruchomości klucze. Janek został odebrany przez Łapków po szkole i miał dojechać później. 

Dom okazał się jeszcze piękniejszy niż na zdjęciach - niepozorny z zewnątrz, przestronny w środku, z prowansalskim klimatem, ogromną kuchnią, przykuchennym tarasem, z którego rozpościerał się widok na niekończące się winnice i góry. Do tego basen, a przy nim osobny budynek do organizacji imprez i grilla, z niezliczoną ilością przeróżnych mebli ogrodowych. Jedyne zastrzeżenie budził basen. Okazało się, że dzień wcześniej w okolicy przeszła burza i basen trzeba było oczyścić. W związku z tym kąpiel była zabroniona do rana następnego dnia, kiedy to miał przyjść jakiś pan, żeby sprawdzić sytuację. Bardzo późnym wieczorem zaczęły się zjeżdżać kolejne rodziny. Niestety jedna ekipa złapała gumę i musieli jechać bardzo wolno na kole dojazdowym. Także w komplecie byliśmy dopiero o 2 nad ranem. 

Rano dzieciaki nie mogły się doczekać kąpieli, a pana od basenu jak nie było tak nie było. Do tego pani pośrednik również nie odbierała telefonu. Dzieciaki wychodziły z siebie, a ja z nimi, bo pogoda była idealna na basen. W końcu grubo po 13, dostaliśmy zielone światło na kąpiel. Dzieciaki momentalnie przepadły. 

Pierwszego dnia korzystaliśmy z uroków domu i jego lokalizacji, czyli w skrócie nie robiliśmy nic konkretnego oprócz dyskusji, jedzenia i picia. Drugiego dnia pojechaliśmy na Mont Ventoux. Współczułam szczerze wszystkim tym kolarzom, którzy próbowali wjechać na szczyt i poczuć się jak na Tour de France. A było ich na trasie naprawdę wielu! 

Ostatniego dnia, pani odpowiedzialna za wynajem domu w ramach przeprosin za niedziałający chwilowo basen, pozwoliła nam zostać w domu do samego wieczora. Skorzystaliśmy z tej kuszącej oferty i zamiast rano, wyjechaliśmy dopiero o 16. To był bardzo miły długi weekend! No może pomijając chwile grozy z Janem w roli głównej, kiedy to albo spadł ze schodów, albo z łóżka, tudzież głaskał skorpiona, którego wziął za dekorację... Jak mawiała moja babcia - kto ma pszczoły ten ma miód, kto ma dzieci ten ma smród :). Dobrze, że mamy te dwa małe smrody, chyba byłoby bez nich nudno! :) 

Nie ma to jak poranna kawka z widokiem :)
Mont Ventoux
A oto i skorpion...
Widok z Mont Ventoux
Pierwsza truskawka
Dixit!
Siksy 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz