W ramach naszych wakacji,
urządziliśmy sobie przedłużony weekend w kantonie berneńskim, gdzie odkryliśmy
zupełnie dla nas nowe, wspaniałe miejsca. Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od
Interlaken, miasta położonego pomiędzy dwoma jeziorami: Thun i Brienz, skąd
ruszyliśmy kolejką na górę Harder Kulm. Wprawdzie nie jest to wysoka góra, bo
jej szczyt znajduje się zaledwie na 1 322 m n.p.m., ale to tutaj jest fantastyczny punkt widokowy, z którego można
podziwiać panoramę Interlaken i z lotu ptaka zobaczyć niesamowite położenie tego
miasta, a także napawać się widokiem takich górskich gigantów jak Eiger,
Mönch i Jungfrau. Na szczycie można zjeść w restauracji lub w punkcie
gastronomicznym serwującym szwajcarsko-niemieckie specjały, takie jak biała
kiełbasa z grilla, z dobrym, lokalnym piwem. Niezależnie od wyboru, w każdym
miejscu można się cieszyć niesamowitym widokiem niewyobrażalnego piękna natury.
Bardzo spodobał nam się również pomysł zorganizowania w tym miejscu placu zabaw
dla dzieciaków.
Jeszcze tego samego dnia, w drodze
z Interlaken do Thun (gdzie mieliśmy metę), zatrzymaliśmy się w Lauterbrunnen.
Miejsce to cieszy się sławą dzięki ogromnemu wodospadowi Staubbach, który ma
wysokość prawie 300
metrów. Ja poza wrażeniem, które zrobił na mnie wodospad, na pewno
zapamiętam z tej wycieczki próbę mojego uśmiercenia :), kiedy to w
jednej z przydrożnych restauracji, gdzie usiedliśmy na kawę, jedząc (skądinąd
przepyszne ciasto orzechowe) wbił mi się w język spory i bardzo ostry kawałek
plastiku. Dobrze, że to tylko język, a
nie przełyk, bo raczej nie zobaczyłabym miejsc, które opisuję poniżej :).
Kolejny dzień był sponsorowany
przez bank UBS i to nie jest żadna reklama :). Po prostu bank świętował
swoje 150 urodziny i miał z tej okazji do rozdania mnóstwo jednodniowych
biletów na rejsy po wodach Szwajcarii. Udało nam się załapać i tak oto praktycznie
cały dzień podziwialiśmy widoki na trasie Thun-Interlaken-Thun. Po tej
wycieczce stwierdziliśmy, że ten kraj ma za dużo dobrego – gdzie nie spojrzysz
tam pięknie :). My podziwialiśmy widoki, a Jan pod pokładem bawił się na placu
zabaw przeznaczonym wyłącznie dla dzieci (z zakazem wstępu dla rodziców, w
przeciwnym razie pewnie bym tam z nim siedziała :)), dzięki temu i jemu ten
rejs przypadł do gustu. Samo Interlaken natomiast, to dla
mnie taki trochę szwajcarski Ciechocinek :).
Ostatni dzień wycieczki przeznaczyliśmy
częściowo na formalności. W związku z naszym wylotem do USA, mieliśmy spotkanie
w ambasadzie w Bernie. Niezbyt sympatyczne to zostawianie odcisków palców i
odpowiadanie w kilku miejscach na te same pytania. Na szczęście nie trwało to
wszystko zbyt długo. Mieliśmy zatem czas, aby przyjrzeć się miastu niedźwiedzia.
Berno ładne, ale jak każde duże miasto pełne ludzi i zamieszania. Wolimy jednak
miejsca bliżej natury.
Pozostałe dni pobytu moich
rodziców minęły na graniu w piłkę z Jankiem, zabawach w szpital polowy oraz
graniu w memo. Moja mama, która nie odważyła się jeszcze wsiąść na pokład
samolotu, bardzo polubiła obserwowanie lądujących samolotów na lotnisku w
Genewie.
Ostatni wieczór przed odjazdem
rodziców do domu, spędziliśmy w winnicach koło Satigny. Dziękujemy za przyjazd i za
opiekę nad Janem! Teraz możecie już spokojnie, w domu czekać na narodziny
Waszego drugiego wnuka Franka :).
HARDER KULM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz