Drugi dzień wycieczki rozpoczęliśmy
od odwiedzenia cmentarza, gdzie zostało pochowanych wielu alpinistów, którzy
stracili życie głównie na Matterhornie. Ponoć co roku próbuje się na niego wdrapać ponad 3000 osób. Od wczoraj korci również Szymona.
Z centrum Zermattu, podziemną kolejką
zębatą, wyruszyliśmy do Sunneggi (2 288 m n.p.m.). A tam dla każdego coś
miłego – dla Janka spory plac zabaw, dla nas widoki czterotysięczników oraz
krystalicznie czystej wody w jeziorze Leisee.
Po krótkim odpoczynku, zdecydowaliśmy się trochę powspinać po górach. Ruszyliśmy w kierunku Blauherd (2 500 m n.p.m.).
Zajęło nam to trochę czasu, ale byliśmy z siebie dumni, że nie wszędzie
kolejkami i że niestraszna nam dwugodzinna wędrówka, na sporej przecież wysokości. Zostaliśmy sowicie wynagrodzeni przez naturę - po drodze
spotkaliśmy świstaki!!!
W drodze powrotnej do hotelu, przeszliśmy
przez najstarszą część Zermattu, w której można zobaczyć drewniane chaty
pochodzące nawet z XV w., położone na płaskich kamieniach, aby schodząca
z gór woda, nie wdzierała się do ich wnętrza.
Po całej wycieczce, nagrodziliśmy
się kawą w słynnym Hotelu Monte Rosa, z którego w 1865 roku ruszyli pierwsi
zdobywcy Matterhorna. A na kolację ponownie pyszne Rösti.
Trzeciego dnia z rana, z żalem
opuściliśmy Zermatt. Na deser zostawiliśmy sobie jednak przejazd przez przełęcz Grimsel oraz rejs po jeziorze Brienz (merci UBS). Bardzo się cieszę, że ta malownicza trasa tylko tak groźnie
wygląda, chyba, że to AveMaryjka mi pomogła. A może po prostu już się przyzwyczaiłam :).
Sunnegga
W drodze na Blauherd
Blauherd
Zermatt
Przełęcz Grimsel
Jezioro Brienz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz