Dużo się słyszy o tym, że będąc za granicą najgorsze co może Cię spotkać to obecność innych Polaków, którzy z pewnością będą Cię chcieli wykorzystać, podłożą Ci świnie, i takie tam mało przyjemne zachowania rodaków. Nie wiem czy mam szczęście, czy powyższe to nieprawda, ale zarówno na stypendium w Guildford, jak i tutaj spotykam samych sympatycznych ludzi, którzy nie tylko są mili, ale są też bardzo pomocni w stawianiu pierwszych kroków w zupełnie dla nas nowym świecie.
My dzięki ludziom z Polski mamy mieszkanie:), miłe towarzystwo, wypraną kanapę:) i źródło wielu cennych informacji na tematy organizacyjne jak np. namiary na lekarzy, czy ciekawe miejsca, które warto zobaczyć w okolicy. A polska ekipa jest silna. Większość Polaków mieszka tu od dobrych kilku lat, a niektórzy nawet kilkunastu. Korzystamy zatem z ich emigranckiego doświadczenia:).
Przeważnie spotkani tu rodacy to CERNowcy, rodziny CERNowców lub ex-CERNowcy:). Model organizacyjny życia rodzinnego jest podobny (choć oczywiście nie wszyscy za nim podążają), mężowie pracują, kobiety rodzą i wychowują potomstwo ku chwale ojczyzny:), uczą się języka i szukają pracy, bądź nie, bo trzeba powiedzieć, że tutaj nie ma ciśnienia na obowiązkowy etat w korporacji. Istnieje tu rodzaj społecznego przyzwolenie na zajmowanie się "tylko" domem, co w Polsce nie jest zbyt popularne. Młoda mama/żona powinna przecież robić karierę! Zajmowanie się domem jest w Polsce passé, a brak pracy wymaga usprawiedliwienia. Pomimo tego, że sama mam zamiar znaleźć pracę, bo mam takie, a nie inne usposobienie, to podoba mi się wolny wybór i brak presji na bycie 100% mamą, pracownikiem, kucharką, zmywarką, sprzątaczką, praczką, itd. I tak powinno być wszędzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz