Dzisiaj ruszyliśmy do Sequoia National Park - planowo i Kings Canyon National Park - spontanicznie. Te bliźniacze parki, ponoć jedne z najbardziej dziewiczych w USA, położone są wysoko w górach Sierra Nevada, czego skutki odczuliśmy pod koniec dnia. Ale po kolei.
Podróż po lesie gigantów rozpoczęliśmy od General Grant Tree - sekwoi, która jest najszerszym drzewem na świecie, ma aż 12 metrów szerokości oraz należy do jednego z pięciu największych drzew na świecie. Sekwoje są ogromne, najstarsze z nich rosną w parku już od ponad 2,5 tyś lat, mają piękny miedziany kolor i są bardzo przyjemne w dotyku, ponieważ mają delikatny meszek na korze. Sekwoje, oprócz swoich kolosalnych rozmiarów, mają również niezwykłe właściwości - np. podczas pożaru lasu, ich kora przeważnie zostaje zaledwie osmalona, a byle jaki ogień im niestraszny, ponieważ bardzo wolno się palą. Czasem ogień jest im nawet potrzebny - ze względu na to, że ich nasiona potrafią się łatwiej zakorzenić w wypalonej ściółce. Niegroźne im także robactwo, które aby zaszkodzić gigantom, musiałoby pokonać zazwyczaj około półmetrową korę... Tak naprawdę, sekwoje same dla siebie stanowią największe zagrożenie, ponieważ osiągają takie rozmiary, a ich konary są tak ciężkie, że najzwyczajniej w świecie przewracają się. Ale nawet i w takiej sytuacji nie oznacza to ich końca, ponieważ sekwoje potrafią żyć nawet po "śmierci", gdyż są one odporne na rozkład. To oznacza, że powalone drzewo może sobie leżeć w niezmienionej formie nawet setki lat, jak np. to drzewo na pierwszej fotografii - dla porównania poniżej zdjęcie z 1900 roku - nie ma prawie żadnej różnicy.
Później postanowiliśmy, że skoro już tu jesteśmy, a długo pewnie nie wrócimy (jeśli w ogóle), to podjedziemy jednak do Kings Canyon. I choć oczywiście widoki były piękne, to dotarcie zaledwie do bram Kings Canyon zajęło nam około 1,5h, po typowo górskich, bardzo zakręconych drogach. Wracając kolejne 1,5h w kierunku General Sherman Tree oraz mając na uwadze ile jeszcze trasy musimy pokonać w drodze do motelu, uświadomiliśmy sobie, że pomysł chyba nie był najlepszy.
Na szczęście, do największego na świecie drzewa General Sherman, udało nam się dotrzeć bez większych sensacji żołądkowych. Kolos Sherman robi wrażenie. Człowiek czuje się przy nim jak mrówka. Zresztą na tablicy obok Shermana jest takie ciekawe porównanie, że człowiek patrzący na to największe drzewo od dołu, ma podobny widok, jak mysz patrząca na człowieka o wzroście 180 cm :). Oto inne ciekawe dane dotyczące tego giganta:
- obwód na dole pnia - 31 metrów
- średnica na dole pnia - 12 metrów
- średnica pnia na wysokości 55 m - 4,2 metra
- średnica największej gałęzi - 2 metry
- waga - prawie 1385 ton!
- wysokość - prawie 84 metry
- wiek - 2200 lat...
Nacieszyliśmy oczy, poprzytulaliśmy się do tych kolosów, nabraliśmy dobrej energii i trzeba było znowu wsiąść do samochodu. Powrót był straszny. W życiu nie jechaliśmy tak krętą górską drogą i to tak długo. Wydawało mi się, że w życiu nie dojedziemy, a czekało nas do pokonania przeszło 300 km. Janek w połowie górskiej trasy zrobił się zielony i chciał wysiadać. Szymon i ja, szczerze powiedziawszy, zrobilibyśmy najchętniej to samo. Roboty drogowe, zamknięty jeden pas ruchu, zmęczenie i głód nie ułatwiały sprawy. W czasie tej podróży po raz pierwszy pomyślałam, że nie damy rady, że trasa którą zaplanowaliśmy jest nie do zrobienia z dzieckiem, że porwaliśmy się z motyką na księżyc i że trzeba jak najprędzej zweryfikować nasze plany...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz