środa, 10 października 2012

Wielki Kanion

Wielki Kanion jest słusznie nazywany jednym z największych cudów świata. Ta olbrzymia wyrwa w ziemi jest głęboka nawet na 1,5 km, długa na prawie 500 km i szeroka aż do 29 km. W głowie mi się nie mieści, że ten cud jest dziełem wody, która wymyła cały materiał skalny zalegający w kanionie. To jest dopiero żywioł! Kanion to otwarta księga dziejów ziemi. Istny raj dla geologów, którzy z odsłoniętych skalnych warstw mogą odczytać, co działo się w tym miejscu na przestrzeni prawie 2 mln lat! 

Krajobrazy jakie mieliśmy szansę zobaczyć autentycznie przyprawiają o zawrót głowy - niesamowita przestrzeń jaką zajmuje kanion, jego głębokość, strome zbocza, przepaście, kolorowe skały, które co chwilę wyglądają inaczej, w zależności od padającego na nie światła, rzeka Kolorado i do tego fruwające nad kanionem kondory - niezapomniane widoki. 

Mieliśmy wyjątkowe szczęście, że idąc wzdłuż południowego zbocza, w mniej uczęszczanym przez turystów miejscu, udało nam się zobaczyć kilka latających kondorów. Ujrzeć takie olbrzymy w locie to ponoć rzadkość, ponieważ średnio w ciągu dnia, spędzają około 15 godzin siedząc na skałach. Czytałam, że kondory kalifornijskie mają tak wielką rozpiętość skrzydeł, że po wzbiciu się w niebo, są w stanie szybować godzinę nie wykonując żadnego ruchu - ale czad!

W parku, poza oczywiście nie mającymi sobie równych widokami, bardzo podobała mi się organizacja. South Rim, czyli południową krawędź, to właściwie jeden wielki punkt obserwacyjny. Można go zwiedzać częściowo korzystając z bezpłatnych autokarów, które kursują co parę minut z jednego punktu widokowego do następnego. My skorzystaliśmy z tej opcji, żeby dostać się do najbardziej oddalonego punktu widokowego, a w drugą stronę trochę pospacerować, szlakiem biegnącym skrajem otchłani, używając jeszcze dwukrotnie autobusu, żeby podjechać do niektórych punktów. Bardzo wygodne rozwiązanie, zwłaszcza zwiedzając z dzieckiem. 

Na parking wracaliśmy już właściwie w ciemnościach i to nie takich zwykłych miejskich, że trochę widać, trochę nie widać - ale w takich prawdziwych egipskich. Ponieważ w rejonie kanionu nie ma żadnych większych miast, niebo nocą prezentuje się wręcz niewiarygodnie. Jak na dłoni widać np. Drogę Mleczną. Chwilę po wyjeździe z parku spotkaliśmy jelenia, na szczęście stał grzecznie na poboczu. Parę kilometrów dalej stał kolejny, jakby żywcem wzięty z baśni - olbrzym z niesamowicie wielkim porożem, który odprowadził nas wzrokiem. Jaki on był piękny i dostojny! Naprawdę jak z bajki - dobrze, że też był grzeczny i nie wszedł na drogę, bo byłoby z nami krucho.

Potem wpadliśmy na pomysł, żeby spróbować to gwieździste niebo sfotografować (bezskutecznie). W tym celu zatrzymaliśmy się na poboczu gasząc silnik i światła. Wtedy chyba zaczęłam się pierwszy raz bać otaczającej nas natury, która mnie tak zachwyca za dnia - nie było widać zupełnie nic, oprócz bajecznych gwiazd, była też kompletna cisza, przerywana jedynie odgłosami wydawanymi przez dzikie zwierzęta. Pomyślałam sobie co byśmy zrobili gdyby nam ten samochód teraz nie odpalił, pośrodku niczego, z dzieckiem, stojąc nas drodze, na której jedyny samochód jadący w przeciwnym kierunku mijaliśmy jakąś godzinę temu...

Ale na szczęście odpalił :). I tak dojechaliśmy do następnego punktu naszej wyprawy...


1 komentarz: