środa, 24 lutego 2016

Delfiny, wieloryby i pawie...

Ostatni pełny dzień na Sri Lance rozpoczęliśmy na długo przed wschodem słońca. W planie mieliśmy bowiem popłynąć w głąb oceanu i zobaczyć wieloryby, a do Mirissy, skąd odpływał nasz statek, był kawał drogi. 

Udało się nie zaspać! Także pierwszy sukces :). 

Zanim wypłynęliśmy, Jasiu skonsumował nasz cały prowiant, który otrzymaliśmy od organizatorów. Może to i dobrze, bo zanim po dobrych dwóch godzinach bujania ujrzeliśmy pierwsze wieloryby, najpierw mieliśmy okazję zobaczyć kilka pawi... Jasiu nam się biedny pochorował i wcale nie cieszył go sukces numer dwa - czyli sporo gigantycznych wielorybów (w pewnym momencie pięć z jednej strony statku i cztery z drugiej), a potem stado delfinów, które mieliśmy szczęście oglądać w ich naturalnym środowisku. 

Za sukces numer trzy uznać należy fakt, że jakimś cudem, wypchana ludźmi po brzegi łajba się nie przewróciła i że nie utonęliśmy. A momenty były! Zwłaszcza kiedy wszyscy chcieli koniecznie uwiecznić jakiegoś pływającego giganta i przechodzili na jedną stronę statku. Nie pomagały krzyki kapitana, że zaraz stracimy równowagę i będziemy mieli naprawdę bliskie spotkanie z naturą...

Pomimo niezwykłego farta, dzięki któremu zobaczyliśmy fontanny wypuszczane przez wieloryby i przeskakujące przez fale delfiny, poczułam jednak ulgę, kiedy po kilku godzinach znaleźliśmy się na lądzie. 

Ostatnim punktem programu było malownicze foto rybaków siedzących na palach wbitych w dno oceanu - charakterystyczny obrazek ze Sri Lanki. Myślałam jednak, że to będzie zdjęcie prawdziwych rybaków, którzy faktycznie łowią ryby. My natomiast natrafiliśmy na trzech panów, którzy moim zdaniem byli rybakami-modelami. Inkasowali należność, pstryk, pstryk i goodbye. 

Wieczór natomiast spędziliśmy snując się razem po plaży. I takie momenty lubię!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz