Poranek kolejnego dnia wykorzystaliśmy jeszcze na skorzystanie z atrakcji udostępnianych przez wspaniały hotel opisany przez Anię - głównie basen, w którym Jasiu czuł się jak ryba w wodzie, między innymi wykonując skoki, dopóki nie został delikatnie upomniany przez dyskretną obsługę. Po południu przyjechał po nas nasz niezawodny kierowca i po około 5 minutach jazdy, przesiedliśmy się do safari-jeepa marki Mahindra, kierowanego przez bardzo przyjaznego młodzieńca, który zabrał nas na safari po Parku Narodowym Yala.
Nowy kierowca i Jaś bardzo szybko przypadli sobie do gustu, więc ten wziął Jasia na kolana i pozwolił mu kierować :). Często odrywał ręce od kierownicy zupełnie, operował tylko pedałami, a obieranie właściwego kierunku było zadaniem przeszczęśliwego Jaśka. Takie to lankijskie safety first :). Co więcej, nawet jak wyjechaliśmy wieczorem poza teren parku, to Jasiu kierował już na normalnej asfaltowej drodze, osiągając tak na oko prędkość 60-70 km/h - na szczęście kierowca był czujny i reagował z odpowiednim wyprzedzeniem, na przykład w momencie kiedy przez drogę przebiegało stado dzików :).
Prowadzenie pojazdu nie było oczywiście jedyną atrakcją tego dnia. Safari po parku było wspaniałe - mieliśmy okazję podziwiać z bliska wiele cudownych zwierząt, na przykład krokodyle, warany, wielobarwne ptaki (nie pytajcie mnie o ich nazwę, nie znam się), mangusty, bawoły, pawie i wiele innych. Były też słonie, w szczególności taki jeden, dzięki któremu Jaś w tempie ekspresowym zaczął mowić po angielsku :). Nasz kierowca dostał cynk od znajomych, że jedną z dróg porusza się wspaniały słoń, król parku, z kłami nietkniętymi ręką człowieka. Ponieważ byliśmy niedaleko, pojechaliśmy w to miejsce i rzeczywiście - był! Między nami, a słoniem idącym całą szerokością drogi w naszą stronę, było tylko jedno auto, które powoli, w jego tempie, jechało w tym samym co on kierunku, zachowując kilkunastometrowy odstęp. Ponieważ drogi w parku nie były zbyt szerokie, nasz kierowca od razu znalazł ciut szersze miejsce, żeby przezornie zawrócić - za nami zrobił się już mały korek, bo inne auta też dostały informację o tej rzadko spotykanej atrakcji. Po kilku chwilach auto najbliżej słonia wyprzedziło nas i wtedy mogliśmy stanąć praktycznie oko w oko z tym cudem natury. Starając się nie zakłócać jego spokoju, również utrzymywaliśmy odstęp, jadąc powoli i po chwili wpuściliśmy kolejne auto. Niestety jego kierowca okazał się być mocno ograniczony, bo... po prostu praktycznie wjechał w słonia, a raczej chciał wymusić przejazd. Jak można się było spodziewać (tak, panie kierowco), słoń się mocno zdenerwował, zaryczał, wsadził trąbę do środka przedziału dla pasażerów, którzy prawie powypadali z auta, ale auto w końcu jakoś przejechało. Jasiu tak się zdenerwował, że natychmiast zaczął prosić: Let's go! Let's go! Can we go? Can we go? Tak oto zaczął mówić po angielsku :). Przezorność naszego kierowcy znacznie ułatwiła mu poruszanie się wzdłuż kolejki aut oczekującej na podziwianie słonia i pojechaliśmy w poszukiwaniu innych zwierząt, nie mogąc się nadziwić głupocie niektórych ludzi, którzy w parku takim jak ten są tylko gośćmi i powinni robić wszystko, żeby nie zakłócać życia mieszkających tam zwierząt.
Warto też wspomnieć, że mniej więcej w połowie safari dojechaliśmy na miejsce przy plaży, w którym kiedyś była mała miejscowość, a które teraz jest miejscem upamiętniającym tsunami z 2004 roku - po miejscowości zostały tylko fundamenty jednego budynku. Zresztą ojciec naszego dzisiejszego kierowcy również zginął tego feralnego dnia, wożąc po parku turystów takich jak my...
Mimo, że pożegnaliśmy się dopiero po zapadnięciu zmroku, to nie był jeszcze koniec dnia i tak już pełnego wrażeń. Czekała nas jeszcze około dwugodzinna jazda w okolice Tangalle, do hotelu w którym mamy spędzić 3 ostatnie noce na Sri Lance. Okazało się, że trafić do niego nie jest wcale łatwo, ale jakoś udało się nie zawisnąć autem na wybojach :) i w końcu dojechaliśmy. Mimo tego, że planowaliśmy jeszcze tego wieczoru pojechać na pobliską plażę gdzie żółwie znoszą jaja, to Jasiu szybko nas przekonał, że on już na to nie ma siły, a warto dodać, że zdarza się to naprawdę rzadko!
Kawałek hotelu, basenu i w tle - oceanu
Kąpiel zaliczona :)
Piesi - mały...
...i duzi
A tu "dzielnica" krokodyli
Chłopaki dość wyposażeni :)
Jaś kierowca!
Ananasy z naszej klasy
Pomnik upamiętniający tsunami - w tle fundamenty zniszczonego budynku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz