wtorek, 16 lutego 2016

Sigiriya czyli Lwia Skała

Drugiego dnia pobytu na Sri Lance, nadszedł wreszcie czas na podziwianie pięknej lankijskiej natury, co było miłą odmianą po długiej podróży i betonowym Dubaju oraz Colombo. Najpierw jednak musieliśmy pokonać jakieś 180 km, co w tutejszych drogowych warunkach trwa 3-4 godziny. I nie chodzi nawet o jakość nawierzchni, bo ta w większości miejsc jest bardzo dobra, ale o dość duże natężenie ruchu i wiele powolnych pojazdów - tuk-tuków czy ciężarówek. Autobusy raczej powolne nie są, bo ciągle się ścigają walcząc o pasażerów, więc kilkukrotnie byliśmy wyprzedzani przez takowe. Jasiu większość trasy spędził leżąc na tylnej kanapie, w dalszym ciągu odsypiając trudy podróży. Nie ma co - safety first :), a o foteliku dla dziecka to można oczywiście zapomnieć. Kierowca na nasze pytanie o takowy, odpowiedział tylko, żeby się nie martwić, bo oni jeżdżą powoli :D.

W czasie jazdy nasz kierowca spełnił swoją obietnicę dostarczania codziennie świeżych owoców - dzisiaj było to pyszne liczi, z dużo bardziej "włochatą" skórą niż to, które znamy w Europie. Po dojechaniu na miejsce, naszym oczom ukazała się nieprawdopodobna, niespełna dwustumetrowa magmowa skała, położona pośrodku zalesionej równiny. Przed nią znajdują się pozostałości po starożytnych ogrodach, a na górze ruiny pałacu zbudowanego przez króla Kassjapę, który ustanowił tam stolicę Sri Lanki i ukrył się przed przyrodnim bratem, prawowitym dziedzicem tronu, po tym jak zamordował ojca... Ot, taki słodki synuś. Brat jednak nie zapomniał i po 18 latach zadbał, żeby sprawiedliwości stało się zadość ;). Do tego czasu jednak Kassjapa bawił się chyba dość dobrze - ponoć uchodził za "znawcę płci pięknej" (rzeczywiście niespotykana umiejętność) i sprowadzał sobie piękne kobiety z całego świata, które obserwował m.in. podczas kąpieli w basenie. Znane mi źródła nie wspominają o niczym więcej oprócz niewinnych obserwacji :D.

Niemiłą niespodzianką była cena, która przyszło nam zapłacić przed wejściem na skałę - 30 dolarów za osobę dorosłą i 15 za dziecko. Ja rozumiem, że europejczyków na to stać, ale jednak to trochę przesada żądać tyle w kraju, gdzie średni dochód to 250 - 300 dolarów na miesiąc. Ceny dla lokalesów są oczywiście dużo mniejsze, bo około... 0.34 dolara, a mnożnik dla obcokrajowców wynoszący mniej więcej 88 (!) pozostawia spory niesmak... Jednak po wejściu na górę szybko o tym zapomnieliśmy, bo naszym oczom ukazał się wspaniały widok - warto! Podczas schodzenia nasz kierowca pokazał nam też bardzo ciekawą roślinę - Mimozę wstydliwą, która pod wpływem dotyku zamyka swoje liście na jakieś 15-20 minut. Ponoć ma też lecznicze działanie na skaleczenia, na szczęście nie musieliśmy tego testować.

Kolejnym punktem programu była fabryka biżuterii, gdzie obejrzeliśmy krótki film (w polskiej wersji językowej), a potem miły pan opowiedział nam o kamieniach szlachetnych występujących na Sri Lance. Ceny tutaj były jeszcze bardziej europejskie niż w Europie, więc nie skusiliśmy się na żadne zakupy i pojechaliśmy do hotelu. Ten również okazał się dość ciekawy, bo na jego terenie występowało kilkadziesiąt gatunków ptaków i był nawet pan "naturalist", który o nich opowiadał, Jasiek był jednak najbardziej zainteresowany basenem, a Ania pojechała zażyć ajuwerdycznego masażu.

Kilka słów o masażu od masowanej :) - najkrócej mówiąc - najlepszy jaki kiedykolwiek miałam, w najgorszym miejscu w jakim kiedykolwiek byłam :). Łóżko na którym mnie położyli miało 10-cio centymetrowe dziury w ceracie więc leżałam na gąbce, która wciągnęła poty niejednego klienta przede mną :). Po ścianach łaziły jaszczurki i pająki. Kąsały mnie komary, a że zapadał zmrok to nie wiedziałam czy to te roznoszące malarię czy może jednak te co dengę, czy inną zikę. Ale masaż boski! Przeszło godzinę masowały mnie dwie panie. Na koniec zaproponowały jeszcze tubę parową, żeby się zrelaksować i pozbyć toksyn. Wsadziły mnie do takiej trumny i czułam się jak na własnym pogrzebie. Gorąco było jak w piekle. Poza toksynami pozbyłam się również żelowych pazurów, które zrobiłam sobie na święta i które za cholerę nie chciały zejść :).

W drodze
Gigantyczne...
...i pyszne liczi!
Korzonki
Biały pupilek
Oto i ona!
W obiektywie Jana
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/fe/Mimosa_Pudica.gif
Szyb kopalni kamieni szlachetnych w fabryce biżuterii
Przeszkolenie
W drodze do hotelowego domku :)
Welcome drink
Takie motyle fruwały koło naszej chatki!
Trumna parowa:) Szkoda, że nie miałam aparatu
Źródłó: http://srilanka.for91days.com/2012/03/02/ayurveda-in-sri-lanka/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz