Zafascynowani Tajlandią, postanowiliśmy i w tym roku na czas zimowych ferii Jasia wybrać się do Azji. Tym razem wybór padł na Sri Lankę. Słyszeliśmy kilka zachęcających relacji z podróży w to miejsce, poczytaliśmy przewodniki i blogi, pooglądaliśmy fotorelacje i zachwyceni lankijską przyrodą zakupiliśmy bilety na lot do Colombo.
Najtańsze połączenie jakie znaleźliśmy wiązało się z dziewiętnastogodzinnym postojem w Dubaju. Mnie osobiście to miejsce średnio interesowało, ale stwierdziliśmy, że skoro jest taka opcja to wchodzimy w to.
Lot z Genewy do Dubaju trochę się opóźnił, ponieważ na pokładzie zemdlał jeden z pasażerów. Szczęście w nieszczęściu, że stało się to jeszcze na płycie lotniska w Genewie, a nie w czasie lotu. Stan był na tyle poważny, że wezwano karetkę i po przebadaniu pacjenta musiał on wraz z rodziną opuścić pokład. Nie wiedziałam, że jest taka procedura, ale w związku z tym, że na pokładzie znalazła się pomoc medyczna, czyli ktoś spoza pasażerów, załoga musiała zrobić przegląd wszystkich bagaży podręcznych (żeby sprawdzić, czy coś nie zostało podrzucone).
W czasie lotu momentami były turbulencje, ale ogólnie nie było najgorzej :). Wylądowaliśmy wczesnym rankiem w Dubaju i ruszyliśmy na zwiedzanie okolic. W metrze byliśmy trochę zaskoczeni, bo okazało się, że są specjalne strefy dla kobiet i dzieci, do których nie można wchodzić mężczyznom, pod groźbą kary pieniężnej. Pierwszy punkt programu do którego zmierzaliśmy, tj. Palm Islands, nie został ostatecznie zdobyty. Jechaliśmy metrem i tramwajem łącznie ponad godzinę, po czym okazało się, że z miejsca do którego dotarliśmy do miejsca docelowego jest jeszcze 9 km. Aż tak bardzo nam nie zależało i stwierdziliśmy, że basta :).
Później zahaczyliśmy o część Dubaju zwaną Marina, gdzie pomiędzy wieżowcami biegnie sztuczny kanał i jeziorka, do którego wpływają wody Zatoki Perskiej. Kolejny na liście był Dubai Mall, największe centrum handlowe na świecie. Bagatela 1200 sklepów i 200 restauracji. Przepych to mało powiedziane, firmowe sklepy Diora czy Burberry z odzieżą wyłącznie dla dzieci, restauracje serwujące jedynie kawior, kilometrami ciągnąca się Cheesecake Factory, czyli cukiernia podająca jeno sernik i tym podobne fanaberie. Absurdalne miejsce.
My wciągnęliśmy przyziemnego kebsa o nieziemskim smaku i ruszyliśmy na Burj Khalifa, tj. największy wieżowiec świata mierzący prawie 830 metrów. Wjechaliśmy na 124 piętro (jest jeszcze opcja wjazdu na 148), ale najbardziej zafascynowała nas szybkość z jaką tam przybyliśmy. Winda pędziła z prędkością 10 metrów (tj. jakichś 3 pięter) na sekundę. Postrzelało chwilę w uszach i już byliśmy prawie pół kilometra nad ziemią! Niesamowite!
W drodze powrotnej do metra, zobaczyliśmy jeszcze krótki pokaz tańczących fontann na sztucznym jeziorku pod Burj Khalifa. I tak po przemierzeniu 16 kilometrów (tj. jakichś 23 tysięcy kroków) znaleźliśmy się z powrotem na lotnisku.
Podsumowując, Dubaj to dla mnie ekskluzywne blokowisko wybudowane na środku pustyni. W wielu miejscach to nadal jeden wielki plac budowy, bo powstaje niezliczona ilość kolejnych drapaczy chmur. Nie podoba mi się pyszna koncepcja tego miejsca, wszystko musi być naj - największe centrum handlowe, najwyższy wieżowiec, najdroższe samochody, najbardziej ekskluzywny hotel na świecie (pierwszy 7-mio gwiazdkowy) i inne tego typu "najności". Nie mogłabym tu mieszkać, ale nie żałuję, że spędziliśmy tu tych paręnaście godzin, bo jest to na swój sposób miejsce fascynujące.
 |
Jasiu sam pakował zabawki na wyjazd.
Szkoda, że nie sprawdziliśmy mu plecaka, bo połowa to były kapsle po piwie... |
 |
Cienka, różowa linia - czyli strefy damska i męska w metrze |
 |
Szczerbol |
 |
Automaniak - po tatusiu |
 |
Wąskie te drogi! |
 |
Wystrój Dubai Mall |
 |
Widok z Burj Khalifa |
 |
Chwila relaksu. A w tle wszyscy pykają na komórkach. |
 |
Burj Khalifa |
 |
Janek nie wie czy się uśmiechnąć czy zasnąć ze zmęczenia :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz