Nadszedł czas powrotu do domu. Oprócz smutku, że to już koniec, czułem jak zwykle pewną ulgę, że jednak przeżyliśmy i wszystko się fajnie udało. Poza tym, jak dla mnie ostatni hotel był trochę za blisko natury i czułem radość na myśl o położeniu się we własnym łóżku, bez towarzystwa robaków i innych stworzeń :).
Trochę kilometrów jednak przed nami było. Podróż zaczęliśmy od jazdy pierwszą autostradą na Sri Lance, zbudowaną zaledwie w 2011 roku. Jeszcze nigdy nie jechałem tak pustą drogą, a to dlatego, że przejazd jest płatny... Na lotnisku w Colombo czekały nas nowe atrakcje - przyszła ogromna burza, zrobiło się ciemno i zabrakło prądu :). Przez to Ania nie mogła zjeść swojego wymarzonego hamburgera, bo masakrycznie pikantne jedzenie nie pozwalało jej się porządnie przez ostatnie dni najeść. Burza jednak dała nam możliwość podziwiania wspaniałych widoków przy starcie, bo w końcu na niebie otworzyło się okno, przez które pojawiło się słońce i do którego kierowały się wszystkie samoloty.
Lądowanie w Dubaju odbyło się już po ciemku, co też było ciekawym doświadczeniem, szczególnie gdy przelatywaliśmy nad kilkupasmową drogą pełną świateł samochodów. Tym razem jednak nie wybraliśmy się na miasto, tylko prosto do hotelu, żeby się przespać. Nad ranem staliśmy trochę w korkach...na lotnisku wraz z innymi gigantycznymi samolotami, do wyboru do koloru, Airbusy A380, A350, Boeingi 747, 777 itp. itd. Podczas drugiego lotu znowu mieliśmy szczęście odnośnie widoków. Najpierw naszym oczom ukazała się Burj Khalifa wystająca ponad chmury, a na koniec, mieliśmy miejsce w pierwszym rzędzie ze wspaniałym widokiem na Alpy. Uwielbiam latać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz