Przyszła kolej i na mnie. Całą noc umierałam z bólu brzucha. Myślałam, że mi rozsadzi żołądek. Jeszcze chyba nie miałam w życiu takich skurczów, po których rano bolały mnie całe żebra.
Nie mogłam nic przełknąć, a szkoda, bo śniadanie wyglądało wyjątkowo smakowicie. Szczęśliwie kelner, widząc mój opłakany stan, zaproponował świeży sok z limonki. Później przyjechał nasz kierowca i poprosił o przyrządzenie jakiejś mikstury. Nie wiem za bardzo co to było, smakowało trochę jak limonkowo-sojowa marynata, którą przyrządzam do polędwicy. Nie wnikam, grunt że pomogło!
Punktem numer jeden naszego dzisiejszego programu były wodospad Ravana i naturalny basen u jego stóp. Chociaż wokół było mnóstwo europejskich turystów, w basenie kąpali się wyłącznie miejscowi, plus Jan :). Nasz biały pikselek, wśród ciemnoskórych lankijczyków był nie lada atrakcją. Pytali czy mogą sobie zrobić z nim zdjęcie, brali go na ręce i traktowali jak maskotkę.
W drodze do Yali, naszego dzisiejszego celu podróży, zobaczyliśmy ludzi kąpiących się w rzece. Naszego Janka nie trzeba było dwa razy namawiać, żeby do nich dołączył. Jak mały Tarzan fikał na linie, piszcząc z radości, że może się kąpać w zamulonej rzece, z małpami skaczącymi po gałęziach nad jego głową. I powiem Wam, że jak patrzę na te dzieciaki tutaj, to zastanawiam się które są bardziej szczęśliwe, te nasze które mają wszystko, ale żyją pod kloszem, czy te miejscowe, które nie mają nic, albo niewiele, ale otoczone są cudną naturą i mają wolność.
Po wodnych szaleństwach dotarliśmy do naszego hotelu. A że postanowiliśmy wypróbować wszystkie możliwe noclegowe opcje, od lepszych hoteli, po domki na drzewach, czy nocleg u tubylców, tym razem padło na pierwszą z wymienionych kategorii. Dlatego też plan nie był specjalnie napięty, bo po prostu chcieliśmy pobyć ze sobą, rozkoszując się plażą, oceanem, basenem i dobrym jedzeniem. A o dobre jedzenie niestety do tej pory było ciężko, bo wszędzie serwują piekielnie ostre dania, po których dym idzie uszami, nawet jeśli to europejska wersji light. A tutaj wszystko, od świeżutkich owoców morza, po makarony, sałatki, mięso oraz ogromny wybór owoców i deserów. No raj! Do tego cudowna lokalizacja - tuż przy brzegu oceanu, zaraz obok parku narodowego Yala. Janek buszował ze mną w basenie, a senior na siłowni. Wieczorem zaś wspólny spacer nad ocean. Momentami w wersji speed motion, bo pełno tu dzików, a po 18 wychodzenie poza teren hotelu jest zabronione ze względu na przemieszczanie się dzikich zwierząt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz