Po przeszło 15 godzinach podróży docieramy w końcu do
Bangkoku. Pomimo tego, że lot był stosunkowo spokojny - kilkakrotnie miałam
stan przedzawałowy. Jak zwykle próbowałam siłami woli i uściskiem fotela
naprowadzać maszynę na pas startowy, słyszałam najmniejszy, niestandardowy odgłos silnika i wszędzie węszyłam spaleniznę. Nie no, cudownie mi się leciało.
Dobrze, że te filmy są dostępne na pokładzie, to chociaż czasami mogłam się
pooszukiwać, że wcale nie jestem jakieś 11-12 km nad Ziemią, a w Cinema City.
Także my spoko, cali i zdrowi, najważniejsze. No, ale czekamy na bagaże,
kula się kręci, ma być git majonez, początek wielkiej wyprawy jakby nie było, a
brakuje plecaka, w którym są wszystkie ubrania moje i Jasia. Dostajemy
informację, że bagaż został w Abu Dhabi i dotrze do hotelu około godziny 6
rano. Już czarne myśli kotłują się w naszych głowach – w plecaku są też
wszystkie nasze leki (a trochę ich wzięliśmy, celem przygotowania na różne ewentualności), ale a nuż pomyślą, że to inne prochy, niż na przykład przeciwgorączkowe? Już widzę
siebie w tajskim więzieniu, a następnie w programie Cela.
Z 6 rano, robi się południe, ale bagaże w końcu
docierają. W sumie dobrze wychodzi, bo przez zmianę czasu śpimy, aż do 10:30,
ledwo zdążając na śniadanie.
Ruszamy na Bangkok po 13 i przez kolejnych 10 godzin
maszerujemy podziwiając jego blaski i cienie. Wiele się przygód wydarzyło w tak
krótkim czasie. Wszystko nas zaskakuje, to naprawdę zupełnie inny świat,
kultura, ludzie, jedzenie, dosłownie wszystko (no może oprócz sklepów, tu
globalizacja rządzi – jest Hermes, Ikea, Sturbuck’s, KFC, itp. itd.).
Po wyjściu z hotelu uderzył nas przede wszystkim upał.
A potem zaczął się kulturowy szok i to praktycznie na każdym kroku.
Zobaczcie np. na jednym z pierwszych zdjęć jak
pociągnięte są kable elektryczne. Kto jest się w stanie w tym połapać? Na
każdym kroku posągi i posążki Buddy - a przed nimi pełne butelki napojów ze słomkami i tacki z psującym się w tym słońcu jedzeniem. No i obowiązkowo wszędzie portrety panującego króla Ramy
IX.
Postanawiamy zwiedzać miasto pieszo, a to już na
pierwszym przejściu dla pieszych okazuje się jedną z bardziej ryzykownych
decyzji jaką w życiu podjęliśmy :). Po kilku latach w Szwajcarii, gdzie każdy
samochód zatrzymuje się co najmniej kilometr od przejścia dla pieszych, jeśli tylko w pobliżu jest ktoś, kto choć mógłby zapragnąć przejść na drugą stronę, to co się dzieje w Bangkoku, to naprawdę szok. Każde przejście na drugą stronę ulicy staje się walką o
przetrwanie. W najlepszym wypadku, kierowca zatrąbi, że właśnie na Ciebie
jedzie, w tym samym momencie jeszcze przyspieszając. A ruch panuje tutaj ogromny.
Docieramy do przystani i w ostatnim momencie
wskakujemy na statek, który ma nas zabrać do świątyń, pałaców i innych
zabytków, które zaplanowaliśmy zobaczyć. Z rzeki Menam obserwujemy miasto,
które jest pełne sprzeczności. Na tle drapaczy chmur i luksusowych hoteli,
zabiedzone, brudne, sklecone z byle czego, nie wiadomo co. Przepaść między tymi
światami jest gigantyczna.
Wysiadamy ze statku i wolnym krokiem idziemy w stronę
świątyń. Co chwilę ktoś sprzedaje jakieś jedzenie robione na ulicy, świeżo
wyciskane soki, lody. Dajemy się skusić na świeżo wyciskany sok z mango i
granata. Coś pysznego.
Uwagę wszystkich przechodniów przykuwa Jasiek.
Oglądają się za nim, komplementują, zagadują zarówno kobiety, jak i mężczyźni.
Nawet Jasiek, który do skromnych nie należy, jest w lekkim szoku. Tutaj
naprawdę uwielbia się dzieciaki.
Po dotarciu do jednego z miejsc, które planowaliśmy zobaczyć, spotkaliśmy bardzo uprzejmego jegomościa, ponoć dziennikarza (ta…), który pisze dla Bangkok
Post (na pewno). I tu zaczyna się nasza przygoda z naciągaczami, o której więcej dowiecie się w następnym poście.
|
Lot do Abu Dhabi |
|
Po północy (lokalnego czasu) dostaję życzenia urodzinowe od moich chłopaków, którzy siedzą razem |
|
Piękny sufit na lotnisku w Abu Dhabi |
|
Na stacji kolejki Skytrain w Bangkoku |
|
A taki miły widoczek czekał na nas w hotelu |
|
Moje urodziny były w tym roku bardzo krótkie, ale równie udane |
|
Zupa na mleku kokosowym |
|
Pad Thai |
|
Kabelki |
|
Fanta rządzi, mają ją tu we wszystkich kolorach tęczy |
|
Ruch jest dosyć natężony |
|
Kask jest, szkoda, że na kolanach |
|
Widok ze statku |
|
Mały podróżnik |
|
Longtail boat |
|
Tuk-tuk |
|
Pychota - sok z granata |
|
Wersja zielona |
|
Obecny król |
|
Laureat Pulitzera... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz