wtorek, 10 lutego 2015

Bangkok

Po przeszło 15 godzinach podróży docieramy w końcu do Bangkoku. Pomimo tego, że lot był stosunkowo spokojny - kilkakrotnie miałam stan przedzawałowy. Jak zwykle próbowałam siłami woli i uściskiem fotela naprowadzać maszynę na pas startowy, słyszałam najmniejszy, niestandardowy odgłos silnika i wszędzie węszyłam spaleniznę. Nie no, cudownie mi się leciało. Dobrze, że te filmy są dostępne na pokładzie, to chociaż czasami mogłam się pooszukiwać, że wcale nie jestem jakieś 11-12 km nad Ziemią, a w Cinema City.

Także my spoko, cali i zdrowi, najważniejsze. No, ale czekamy na bagaże, kula się kręci, ma być git majonez, początek wielkiej wyprawy jakby nie było, a brakuje plecaka, w którym są wszystkie ubrania moje i Jasia. Dostajemy informację, że bagaż został w Abu Dhabi i dotrze do hotelu około godziny 6 rano. Już czarne myśli kotłują się w naszych głowach – w plecaku są też wszystkie nasze leki (a trochę ich wzięliśmy, celem przygotowania na różne ewentualności), ale a nuż pomyślą, że to inne prochy, niż na przykład przeciwgorączkowe? Już widzę siebie w tajskim więzieniu, a następnie w programie Cela.

Z 6 rano, robi się południe, ale bagaże w końcu docierają. W sumie dobrze wychodzi, bo przez zmianę czasu śpimy, aż do 10:30, ledwo zdążając na śniadanie.

Ruszamy na Bangkok po 13 i przez kolejnych 10 godzin maszerujemy podziwiając jego blaski i cienie. Wiele się przygód wydarzyło w tak krótkim czasie. Wszystko nas zaskakuje, to naprawdę zupełnie inny świat, kultura, ludzie, jedzenie, dosłownie wszystko (no może oprócz sklepów, tu globalizacja rządzi – jest Hermes, Ikea, Sturbuck’s, KFC, itp. itd.).

Po wyjściu z hotelu uderzył nas przede wszystkim upał. A potem zaczął się kulturowy szok i to praktycznie na każdym kroku.

Zobaczcie np. na jednym z pierwszych zdjęć jak pociągnięte są kable elektryczne. Kto jest się w stanie w tym połapać? Na każdym kroku posągi i posążki Buddy - a przed nimi pełne butelki  napojów ze słomkami i tacki z psującym się w tym słońcu jedzeniem. No i obowiązkowo wszędzie portrety panującego króla Ramy IX.

Postanawiamy zwiedzać miasto pieszo, a to już na pierwszym przejściu dla pieszych okazuje się jedną z bardziej ryzykownych decyzji jaką w życiu podjęliśmy :). Po kilku latach w Szwajcarii, gdzie każdy samochód zatrzymuje się co najmniej kilometr od przejścia dla pieszych, jeśli tylko w pobliżu jest ktoś, kto choć mógłby zapragnąć przejść na drugą stronę, to co się dzieje w Bangkoku, to naprawdę szok. Każde przejście na drugą stronę ulicy staje się walką o przetrwanie. W najlepszym wypadku, kierowca zatrąbi, że właśnie na Ciebie jedzie, w tym samym momencie jeszcze przyspieszając. A ruch panuje tutaj ogromny.

Docieramy do przystani i w ostatnim momencie wskakujemy na statek, który ma nas zabrać do świątyń, pałaców i innych zabytków, które zaplanowaliśmy zobaczyć. Z rzeki Menam obserwujemy miasto, które jest pełne sprzeczności. Na tle drapaczy chmur i luksusowych hoteli, zabiedzone, brudne, sklecone z byle czego, nie wiadomo co. Przepaść między tymi światami jest gigantyczna.

Wysiadamy ze statku i wolnym krokiem idziemy w stronę świątyń. Co chwilę ktoś sprzedaje jakieś jedzenie robione na ulicy, świeżo wyciskane soki, lody. Dajemy się skusić na świeżo wyciskany sok z mango i granata. Coś pysznego.

Uwagę wszystkich przechodniów przykuwa Jasiek. Oglądają się za nim, komplementują, zagadują zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Nawet Jasiek, który do skromnych nie należy, jest w lekkim szoku. Tutaj naprawdę uwielbia się dzieciaki.

Po dotarciu do jednego z miejsc, które planowaliśmy zobaczyć, spotkaliśmy bardzo uprzejmego jegomościa, ponoć dziennikarza (ta…), który pisze dla Bangkok Post (na pewno). I tu zaczyna się nasza przygoda z naciągaczami, o której więcej dowiecie się w następnym poście.

Lot do Abu Dhabi
Po północy (lokalnego czasu) dostaję życzenia urodzinowe od moich chłopaków, którzy siedzą razem
Piękny sufit na lotnisku w Abu Dhabi
Na stacji kolejki Skytrain w Bangkoku
A taki miły widoczek czekał na nas w hotelu
Moje urodziny były w tym roku bardzo krótkie, ale równie udane
Zupa na mleku kokosowym
Pad Thai
Kabelki
Fanta rządzi, mają ją tu we wszystkich kolorach tęczy
Ruch jest dosyć natężony
Kask jest, szkoda, że na kolanach
Widok ze statku
Mały podróżnik
Longtail boat
Tuk-tuk
Pychota - sok z granata
Wersja zielona
Obecny król
Laureat Pulitzera...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz