Podróż na Koh Mook była trochę długa i męcząca, jednak to co ukazało się naszym oczom po dotarciu do celu wynagrodziło wszelkie trudy. Z Chiang Mai lecieliśmy samolotem na Phuket. Już po wyjściu z samolotu uderzył nas gorąc, na który tak czekałam, a którego Szymonek tak się bał :). Na lotnisku czekał na nas kierowca mini vana, którego zorganizowaliśmy przez hotel. Ta przejażdżka niestety nie należała do najtańszych i trwała aż 3,5 godziny. Było jednak komfortowo, kierowca jechał jak na Taja całkiem bezpiecznie, my czytaliśmy, spaliśmy i zgodnie z planem dojechaliśmy do przystani w Kuan Tung Ku, skąd motorówką dotarliśmy do raju.
Wierzcie mi, że jak zobaczyłam wyspę, na której mieliśmy spędzić trzy kolejne dni to się wzruszyłam. Jak dzieciak. Zawsze przemawiały do mnie turkusowe okładki folderów turystycznych, ale to co zobaczyliśmy, w wersji niepodrasowanej przez żadne photoshopy, przeszło moje wszelkie oczekiwania.
Turskusowa woda, szerokie plaże, bielusieńki piasek, palmy, między nimi schowane hamaki, a do tego nasz bungalow zlokalizowany dosłownie na plaży, jakieś 10 metrów od morza... Kładziesz się spać – widzisz i słyszysz morze, budzisz się i jesteś na plaży. Jak dla mnie RAJ NA ZIEMI!
Po kilku dniach intensywnego zwiedzania, spędziliśmy w tym raju trzy cudowne dni boskiego nicnierobienia. Bungalow był tak blisko wody, że Janek miał praktycznie pełną swobodę, a my do wyboru – albo siedzieliśmy z nim w morzu, albo na leżakach na tarasie. A jak mu się znudziło morze to szliśmy na basen. Taka sytuacja :).
Wszystko mi się tutaj podobało, nawet odległość między domkami, zapewniająca intymność, ciszę i swięty spokój. Ludzi było słychać jedynie na basenie i w restauracji, a używany przez nich język to głównie szwedzki. Dziwne, ale oprócz tajskiej obsługi hotelowej i naszej trójki, byli tam praktycznie wyłącznie Szwedzi.
Restauracja zlokalizowana była, jak się pewnie domyślacie, również na plaży i to na samym cyplu wyspy, także w czasie śniadania czy kolacji z trzech stron otaczała nas woda. Szymon, żeby zburzyć mój błogi nastrój i zdjąć banana z mojej twarzy kazał mi sobie wyobrażać, co by było gdyby powtórzyło się tsunami. Milusiński :).
Jedzenie było fantastyczne. Zwłaszcza bufet dostępny wieczorami. To tutaj próbowaliśmy po raz pierwszy Tom Kha Kai - lekko pikantnej zupy z kurczakiem na mleku kokosowym, w której cała nasza trójka się kulinarnie rozkochała.
Było cudnie, pod każdym względem!
RAJ - DZIEŃ PIERWSZY
|
Dopłynęliśmy |
|
Droga do naszego bungalow |
|
Widok z łóżka... |
|
Janek już gotowy! |
|
I te tłumy na plaży :) |
|
Jak to Jaś i Szymon mówią - szefowa :) |
|
Restauracja |
|
Moje miejsce na Ziemi! |
|
Chill out! Z wrażenia mi się chyba nogi wydłużyły - hahaha |
|
Też chill out :) |
|
Ależ to było pyszne! |
|
Aż żal zasypiać :) |
RAJ - DZIEŃ DRUGI
|
Tak to można wstawać! |
|
Przykleiłam się :) |
|
Restauracja ponownie |
|
Widok z... WC |
|
Odpływ i poszukiwanie skarbów ukrytych na dnie morza |
|
Te dwie ledwo dostrzegalne kropki to Szymon i Janek |
|
Idziemy do "centrum" Koh Mook, czyli wioski rybackiej, gdzie załatwiamy wyprawę na następny dzień :) |
|
Marne szanse |
|
Mogę tu zamieszkać na stałe? |
|
Nocna wyprawa i obserwowanie krabów |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz