środa, 18 lutego 2015

Wspinaczka w... meliskach?!?

Kolejnego dnia na Railay wpadliśmy na pomysł, żeby sobie trochę pozwiedzać, a nie tylko krążyć między plażą, a basenem ;). Kilometrów piechotą to raczej nie da się tam zrobić, ale znaleźliśmy na mapie punkt widokowy i w dobrych humorach udaliśmy się w jego kierunku.

Miny nam trochę zrzedły, kiedy zobaczyliśmy jak wygląda początek wspinaczki. Co prawda spodziewaliśmy się, że trzeba będzie iść pod górę, ale to co ukazało się naszym oczom, trochę przeszło nasze oczekiwania... Tym bardziej, że późnym wieczorem poprzedniego dnia, po raz pierwszy w czasie naszego pobytu w Tajlandii chwilę popadało, co było zresztą świetną okazją do przetestowania zewnętrznego prysznica, ale nie miało najlepszego wpływu na bezpieczeństwo naszej wspinaczki, bo między skałami pojawiło się sporo śliskiej, rdzawoczerwonej ziemi, tudzież gliny.

Poczekaliśmy trochę na dole, żeby sprawdzić poziom przerażenia na twarzach ludzi schodzących z dziećmi :), ale popytaliśmy i okazało się, że przynajmniej w dalszej części trasy nie jest gorzej, więc stwierdziliśmy, że idziemy. Z naszej trójki, Jaś miał najlepsze buty, takie lekkie trekkingowe, potem ja, sandały, a na końcu Ania, która miała... meliski :D. Chociaż oczywiście, dopiero teraz pisząc tego posta dowiedziałem się jak one się w ogóle nazywają ;).

Po około 20-25 minutach wchodzenia doczekaliśmy się zasłużonej nagrody, czyli wspaniałego widoku, a potem poszliśmy w kierunku laguny, która była kolejnym punktem naszej wycieczki. Do niej z kolei trzeba było schodzić w dół trochę inną trasą, ale klimat był niepowtarzalny - wokół nas co chwila rozbrzmiewały dziwne, tropikalne odgłosy, rozpalające naszą wyobraźnię, choć ostatecznie, żadne węże czy inne dinozaury nie stanęły na naszej drodze :). Do laguny jednak nie dotarliśmy, bo ostatnie 2 odcinki to już były praktycznie całkowicie pionowe ściany, ale i tak było warto, bo trasa była bardziej urozmaicona i zobaczyliśmy między innymi wspaniałe drzewo - niestety specjalistą nie jestem (lekko mówiąc), więc nie wiem jak się nazywało. Tropikalne jakieś ;).

Po szczęśliwym zejściu, wzdłuż szlaku prowadzącego na plażę Phranang, pojawiła się kolejna atrakcja, w postaci większych i mniejszych makaków, ale po ostrzeżeniach udzielonych podczas szczepień przed wyjazdem, nie próbowaliśmy się z nimi bawić - ponoć nawet zwykłe zadrapanie, może być dość niebezpieczne. Sama plaża oczywiście otoczona pięknymi skałami, z nie gorszym widokiem na pobliskie, również skaliste wyspy. Grzechem byłoby nie zażyć kąpieli po wyczerpującej wspinaczce :).

Początek trasy...
Meliski rządzą
Pełna asekuracja
Ludziów jak mrówków
Jest i widoczek!
Schodzenie po drodze do laguny
Pan się zmęczył
Tajemnicze drzewo i właścicielka wspinaczkowych melisek
Droga powrotna
Dumny wspinacz z makakiem w tle
Mam procę i nie zawaham się jej użyć
Plaża Phranang
Dawca organów
How sweet
Railay wschodni - przypływ
Railay wschodni - odpływ
W oczekiwaniu na zasłużoną kolację
Romantiko tiko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz