niedziela, 22 lutego 2015

Tajlandia - Genewa

Po przygodach z rybkami na Koh Phi-Phi, nadeszła pora rozpoczęcia naszej wieloetapowej podróży powrotnej, która trwała łącznie około 32 godziny (licząc do momentu wejścia do domu). Zaczęliśmy od łodzi "long-tail", która w około pół godziny zabrała nas z hotelu na główną przystań, gdzie mieliśmy wsiąść na prom do Krabi. Wszystko było w porządku, byliśmy przed czasem, niestety... bez bagaży, które płynęły drugą łodzią. Przypłynęły dosłownie w ostatniej chwili, bo prom wypłynął praktycznie od razu po tym jak na niego wsiedliśmy... Na promie zostały już tylko pojedyncze miejsca, więc siedzieliśmy osobno, co najpierw pozwoliło Jaśkowi zaprzyjaźnić się z sympatycznymi Tajkami, o które się nawet przez jakiś czas opierał po tym jak zasnął, a następnie z tajskim niemowlakiem, którego spotkał kiedy czekaliśmy na wyjście z promu. 

Na promie był też miły pan, który pytał turystów dokąd jadą i oferował transport, dzięki czemu załatwiliśmy u niego taksówkę na lotnisko. Wszystko zorganizowane wzorowo - czekał na wszystkich klientów, których było zresztą całkiem sporo, przy wyjściu z portu, gdzie przydzielał ich szybko i sprawnie do poszczególnych taksówkarzy. Na lotnisku za to już tak wszystko bezproblemowo nie poszło - najpierw były duże kolejki do stanowisk odprawy, które na dodatek początkowo były źle opisane, co skończyło się tym, że chwilę przed dotarciem do obsługi, zmienili opis na klasę biznes i nie chcieli nas odprawić. Twarde postawienie sprawy (w końcu swoje odstaliśmy) załatwiło problem, co prawda przy kręceniu głową i (prawdopodobnie) głupich komentarzach mamrotanych po tajsku pod nosem, co już nas oczywiście zupełnie nie obchodziło, bo wina ewidentnie była po ich stronie. Ważne, że nie musieliśmy stać od początku w kolejnej kolejce, która też krótka nie była... 

Potem było jeszcze ciekawiej, bo zmienili nam bramkę z 3 na 6. Poszliśmy więc do dalszej części lotniska i tam spokojnie czekaliśmy na naszą kolej. Samolot był opóźniony, ale w miarę upływu czasu, zacząłem się niepokoić, bo wzywali ludzi do innych lotów, a do naszego nie. Poza tym na moje oko przy innej bramce stał już Airbus A330-300 tajskich linii lotniczych, a takim właśnie mieliśmy lecieć do Bangkoku. Na całe szczęście zapytaliśmy się co i jak, bo okazało się, że... to nasz samolot! Jak zatem rozwiązali problem? Wpuścili nas i resztę pasażerów przez bramkę 6 i wsadzili do autobusów, które przewiozły wszystkich do bramki 3 :). 

Lot do Bangkoku przebiegł już bez problemów, a na dodatek mieliśmy okazję zobaczyć miasto nocą. Potem kolejny lot do Abu Dhabi, gdzie musieliśmy zmienić terminal, dzięki czemu mogliśmy podziwiać ogrom lotniska, jego różnorodność i ciekawy wystrój. Ale dopiero ostatni lot, z Abu Dhabi do Genewy dostarczył nam najpiękniejszych widoków. Mogliśmy między innymi podziwiać piękne góry Zagros, ponieważ lecieliśmy nad Iranem, czy też już pod koniec podróży Alpy. Przyznam jednak, że czułem się nieswojo, kiedy lecieliśmy nad pograniczem irańsko-iracko-tureckim, wiedząc jak okropne rzeczy dzieją się np. w Iraku czy Syrii, którą jak przypuszczam, też na horyzoncie było widać. Straszny kontrast porównać obrazy ze środków masowego przekazu do luksusowych warunków panujących w samolocie. Mam nadzieję, że ludzie mieszkający w tamtej części świata, też kiedyś będą mogli żyć godnie i w poczuciu bezpieczeństwa, którego my mamy szczęście doświadczać.

Na sam koniec lotu, Jasia czekało jeszcze małe wyróżnienie - kilkuletnia dziewczynka pod opieką stewardesy przygotowała sobie koronę z napisem "Princess" i drugą, z napisem "Prince", po czym przeszła się po całym samolocie (a był to również A300-300, więc całkiem spory samolot) wybierając Jasia na swojego księcia ;). Jak już jesteśmy przy samolotach, to z kronikarskiego obowiązku jeszcze dodam, że do i z Bangkoku lecieliśmy Boeingiem 777-300ER, który ma co prawda tylko 2, ale za to najmocniejsze silniki odrzutowe na rynku - General Electric GE90-115B, 513 kN ciągu :D. Jak taki startuje z lotniska w Genewie, to doznania akustyczne są naprawdę godne polecenia :).

Wróciliśmy oczywiście zmęczeni, ale szczęśliwi, pełni wrażeń i wspomnień, a przede wszystkim bogatsi o najważniejsze - przynajmniej dla mnie ;) - odkrycie, zupę Tom Kha-Kai!

Umęczon
Bangkok nocą
Wieża kontroli lotów na lotnisku w Abu Dhabi
Pomysłowy wystrój na lotnisku w Abu Dhabi 
Nasz obieżyświat
Góry Zagros
Południowe wybrzeże Morza Czarnego
Księciunio ;)
Alpy
Masyw Mont Blanc wystający ponad chmurami
Ratunku! Obiecuję, że następnym razem będę myła włosy nie tylko w morzu!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz