poniedziałek, 16 lutego 2015

Snorkeling

No dobra, w końcu ile można leżeć na plaży? My wytrzymaliśmy jeden dzień zupełnego obijania, po czym zaczęło nas trochę nosić no i stwierdziliśmy, że ruszamy do wioski rybackiej w poszukiwaniu pomysłu na wycieczkę na kolejny dzień. Tak oto natrafiliśmy na pana Yong, który za dużo mniejsze pieniądze niż hotel, zaproponował nam wyprawę na snorkeling oraz do Emerald Cave. Postanowiliśmy zatem popłynąć z nim i w myśl hasła reklamującego jego mini firmę, wesprzeć lokalny biznes. 

Następnego dnia w składzie dwóch niepływających, w tym dziecko plus jedna pływająca acz spanikowana - wybraliśmy się na pierwszy w życiu snorkeling. Pan Yong, wraz z 13-letnim pomocnikiem stawili się na czas w umówionym miejscu. Zapakowaliśmy się do łodzi "long-tail" i wypłynęliśmy w morze. Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się, zostaliśmy zaopatrzeni w  kamizelki, maski, rurki i po raz pierwszy mogliśmy podziwiać bogactwo podwodnego życia. 

Muszę przyznać, że niezupełnie mi to z początku wychodziło. Nie wiem jakim cudem, moja rurka była ciągle pełna przeraźliwie słonej morskiej wody. A ja zamiast spokojnie oddychać i skupić się na nurkowaniu, starałam się nie udusić. Dużo lepiej szło Jankowi i Szymonowi. Dzięki temu mamy foty między innymi ogromnych rozgwiazd, które pan Yong wyłowił i włożył nam na głowy oraz innych, w tym mniej przyjaznych rybek - takich na przykład jak skrzydlice. 

Drugie zanurzenie było dużo przyjemniejsze. Załapałam w końcu o co chodzi w tej trudnej jak dla mnie sztuce oddychania przez rurkę, dzięki czemu mogłam więcej energii poświęcić na podziwianie tego co pod wodą. A tam zupełnie inny świat, feeria barw i ogrom cudownie różnorodnych żyjątek! Janek, nasza zodiakalna rybka, śmigał z panem Yong, a niepływający Szymon, dumny z tego, że odważył się na taką wycieczkę, pstrykał radośnie foty i kręcił filmy. Ja natomiast przeżywałam pełny zachwyt i euforię oraz czułam wielką wdzięczność, że tego wszystkiego możemy doświadczać na własnej skórze. Alleluja! 

Kolejny, ostatni etap wycieczki trochę nas jednak zaskoczył, choć wybór Emerald Cave nie był przypadkowy. Już przed wyruszeniem do Tajlandii, to miejsce gorąco polecała jedna z moich koleżanek z pracy. Zdjęcia szmaragdowej wody zrobiły swoje, no i uparłam się, że trzeba to zobaczyć. Mojej uwadze umknęła jednak informacja, że aby zwiedzić Emerald Cave, trzeba przemierzyć 80-cio metrową jaskinię kajakiem, lub też wpław. A że przypłynęliśmy zmotoryzowaną long tail boat, została nam jedynie druga opcja...

To były muszę powiedzieć chwile grozy dla naszej trójki. Wpłynęliśmy z naszym trzynastoletnim przewodnikiem (mister Yong został pilnować łodzi) do jaskini. Było ciemno jak w dupie - przepraszam za wyrażenie, ale nic bardziej obrazującego rzeczywistość nie przychodzi mi do głowy. Płynęliśmy kilka minut, które ciągnęły się w nieskończoność. Janek zaczął popłakiwać, że się boi, mi też nie było szczególnie do śmiechu, bo uświadomiłam sobie, że właściwie nie wiem ani co pod, ani nad nami. Jedynie Szymon zachował zimną krew i stwierdził, że jak tu już jesteśmy to płyniemy dalej. Jakimś cudem przepłynęliśmy Emerald Cave i niestety trochę się zawiedliśmy. Znaleźliśmy się na niewielkiej plaży otoczonej ze wszystkich stron wysokimi na kilkadziesiąt metrów skałami. Chyba byliśmy o niewłaściwej porze, bo po wodzie, tym bardziej szmaragdowej nie było śladu. Pokręciliśmy się trochę po plaży i postanowiliśmy wracać. W drodze powrotnej nasz nieletni przewodnik poświecił latarką po jaskini, nawołując przyklejone do jej sklepienia nietoperze. Na sam koniec czekała nas jednak nagroda - piękna, szmaragdowa woda przy samym wylocie z jaskini. Ukoronowanie naszych trudów i strachu.

Emocjonujący dzień. Cieszymy się, że się szczęśliwie skończył :).  

Jeszcze sielanka
Mr Yong
Zaczęło się!
Jeżowiec
Szczęśliwi, że przeżyli pierwszy etap :)
Big Cave, czyli snorkeling nr 2
Czy to nie mózg aby?
Dzika plaża
Stąd wypłynęliśmy i tędy będziemy wracać...
Widok w górę z plaży przy Emerald Cave
Zdobywcy
Szczęśliwy powrót do raju

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz